Uwielbiam powieści historyczne. Najłatwiej mnie złapać właśnie na taki lep, nie do końca może mnie przekonać obyczajówka, reportaż, ale powieść historyczna, to więcej niż pewne, że przykuje moją uwagę. Dodatkowo w okolicach premiery wpadła mi w oko bardzo pozytywna recenzja. No i się skusiłam. Wileńszczyzna, druga dekada XX wieku, świat u progu wielkiej wojny. Wielkie uczucia, miłość, nienawiść, patriotyzm. Ciężko zniszczyć ten potencjał. Nazwisko autorki kojarzę, ale chociaż silę się na skojarzenia i wytężam pamięć, nie mogę sobie przypomnieć, czy jakąś jej książkę czytałam. Szybkie spojrzenie na książkowy portal i wychodzi na to, że nie czytałam. Nie miałam, żadnych przeczuć, miałam nadzieję, że trafię na książkę, która mnie wciągnie. To się udało, bo czytałam ją mniej niż 24 godziny, a byłam w tym czasie też w pracy, spałam i żyłam.
Akcja powieści zaczyna się w 1913 w dworze na Wileńszczyźnie. Taki trochę klimat z Nad Niemnem, bo głęboki patriotyzm, wprawdzie rodziny nie dotknęły sankcję po powstaniu, ale ważny tam jest duch polskości, i dziedziczka i jej córka pielęgnują polskość. Najmłodsza córka państwa to Oleńka panna piękna z dobrej rodzinie, kultywująca prawdziwie pozytywistyczne ideały, bo i praca u podstaw nie jest jej obca. Dziewczę poznaje pracującego w okolicy nauczyciela pochodzącego z Prus Wschodnich i wybucha pomiędzy nimi burzliwe uczucie, które w świecie konwenansów nie ma racji bytu, tym bardziej że na horyzoncie pojawia się absztyfikant błękitnej krwi.
Pomysł na fabułę, prawdziwa petarda, można napisać tak, że współczesne kobiety będą czytały z rumieńcami na licach, bo i autorka nie pomija całkiem erotyki. Pierwszy błąd jaki, moim zdaniem popełniła, to przedstawienie nam związku w pełni Oleńka i Joachim się kochają, my nie wiemy, jak ta fascynacja się rodziła, a te sceny zwykle są motylkowe, pozwalają nam się zżyć z bohaterami. Tutaj narrator nam obwieszcza, że jest miłość, a ciężko ją czuć. Wymykają się gdzieś w pola, snują idealistyczne wizje. Trochę czytając, miałam skojarzenia z serialem Zniewolona wprawdzie tu, to panna jest wyższego stanu, ale te wycieczki konne, ucieczki i zakochany kowal, to wypisz wymaluj. Nie brakło też domu publicznego. Oleńka jest postacią w domyśle bez skazy, wprawdzie moim zdaniem decyzja, by świtem jechać do ukochanego, jest głupia i niedojrzała, ale dobra, już się nie spierajmy o detale. Postacią z gruntu złą jest Józia i to akurat mi się podoba, że autorka nie robi z niej szui od razu, ale dziewczyna stopniowo popełni ona większe podłości.
Powiem Wam, że trochę brakowało mi takiego pazura, bo i tej Oleńce trochę brakuje charakteru, chociaż w zamyśle autorki ma ona być taką niezłomną, spiżową dziewczyną… Natomiast końcówka książki wzbudziła we mnie już ogrom emocji i nie mogłam się oderwać, czytałam z zapartym tchem i wiem, że drugi tom muszę mieć i najlepiej jak najszybciej się da, bo chcę wiedzieć, co będzie dalej!
Katarzyna Mastalerczyk