Niestety tak jest, że przy takim rozmiarze mego hobby, niektóre książki muszą długo czekać na swoją chwilę. Czasami to kilkanaście godzin, kilka dni, parę miesięcy, albo latami. Przedostatni przypadek odnosi się do książki Jeśli zatęsknię. Anna Fincer Ogonowska to autorka, której debiut ogni mogłam obserwować, tej pierwszej serii nie czytałam, ale pamiętałam, że niektórzy byli zachwyceni, inni odsądzali autorkę od czci i wiary. Później połknęłam jedną z jej powieści – Czas pokaże – i ta książka mi się podobało. Dobrze mi się czytało i ogólnie z autorką miałam miłe skojarzenia. Gdy zobaczyłam tę nowość, to poczułam, że chcę przeczytać. I miałam ochotę sięgnąć po nią od razu, ale coś innego musiało mnie zająć i tak mijały miesiące, a książka stała się permanentną lokatorką stosu przy łóżku, aż w końcu nadszedł ten czas.
Powieść zaczyna się rozpaczą. Ankę zostawił facet, prędko dowiadujemy się, że to nie jest kolejna opowieść o porzuconej dla młodszej kochanki żonie. To Anka była kochanką, godzącą się, żeby Artur zdradzał z nią żonę, gdy miał ochotę. Godziła się i łudziła, że kiedyś to się zmieni, że mężczyzna podejmie męską decyzję. Podjął, wraca do żony, której udało się zajść w ciążę. Anka jest czterdziestolatką i jest załamana. Ma wrażenie, że jej życie się skończyło. Mańka jej licealna przyjaciółka siłą ją wyciąga na wakacje, coroczną tradycję z paczką ze szkoły średniej. Pierwsze dni upływają Ance na zapijaniu smutków, a gdy trzeźwieje, dostrzega świat w innych barwach, chociaż nadal dopada ją melancholia i ból. Prócz tradycyjnej paczki jest sporo młodszy Filip, któremu Anka wpadła w oko już na lotnisku, ona jednak skupia się na celebrowaniu smutku, chociaż nie przeczuwa, że to początek, a nie koniec.
Jak ja sobie pluję w brodę, że ta książka tak długo na mnie czekała, z drugiej strony wybrałam sobie wolny weekend, bo nie byłabym w stanie się oderwać. To jest niesamowicie emocjonująca powieść. Książka jest bardzo motylkowa. Autorka nie tyle opisuje uczucia, ona je wywołuje. Wzruszyłam się, trochę mi było głupio czytać w plenerze, gdy kręciły mi się w oczach łzy. Ta książka jest taka normalna, opowiada o życiowych problemach, dylematach i dramatach, a jednocześnie daje ogromny ładunek nadziei. Chociaż autorka decyduje się na otwarte zakończenie, ucina w takim newralgicznym momencie, uciekając od niebezpieczeństwa kiczu, czy tandety. Nie stawia na hollywoodzkie rozwiązania, jest niespiesznie, dobrze. Ładnie napisana książka.
Katarzyna Mastalerczyk