Po książki z cyklu \”Uniwersum Metro 2033\” sięgam z dwóch zasadniczych powodów i żaden z nich nie ma nic wspólnego z tym że to po prostu typowa rozrywkowa literatura dla oczyszczenia mózgu między bardziej ambitnymi lekturami. Pierwszy powód to moja wielka miłość do oryginalnej trylogii i jej podejścia do kwestii postapokalipsy oraz relacji między człowiekiem a mutantem; drugim jest fakt, że każdy autor w uniwersum po swojemu rozgrywa te uniwersalne konflikty i daje serii coś od siebie. Po Dmitriju Manasypowie spodziewałam się militariów i wyjątkowego spojrzenia na koszta wojny… zupełnie nie zauważyłam innego elementu. Umknęła mi Ufa.
Okładka nowej książki z uniwersum Dmitrija Głuchowskiego wydanej po polsku na pierwszy rzut oka nie różni się wiele od innych z tej serii. Poczucie bezpieczeństwa dla fanów tego świata, wzruszenie ramion dla całej reszty. Jednak za portretem człowieka z postapokalipsy jest pewien wyjątkowy pomnik. To pomnik Saławata Jułajewa, półlegendarnego przywódcy pierwszego baszkirskiego powstania – i twórcy siły narodu Baszkirów, spokrewnionego z Tatarami ludu zamieszkującego centralną Rosję. Wątpię, by wielu czytelników rozpoznało ten zabytek – ale dla mnie to znak, że w serii, które nie powinna mnie już niczym zaskoczyć, właśnie znalazłam perełkę.
Historia opisana w \”Drodze stali i nadziei\”, zgodnie z nową modą uniwersum, dzieje się na powierzchni. Baszkiria w centralnej Rosji cierpi na to samo rozdrobnienie, które doskonale znamy nawet z książek Głuchowskiego: jest zbiorem państw-miast walczących ze sobą nawet nie o zasoby ani o tereny, ale… właściwie nie wiadomo o co. Walczących, bo to robili przed nimi. Bo taka jest ludzka natura, żeby drzeć koty, a już ludy z Tatarami spokrewnione to w ogóle do bitki pierwsze. Dzieje się więc baszkirski kocioł, a w nim trzy główne wątki. W jednym z nich obserwujemy podopieczną obdarzonego paranormalnymi zdolnościami Mistrza, pułkownik Ingę Wojnowską, która robi to, co robi każdy dobry żołnierz – wykonuje polecenia przełożonego i ich nie kwestionuje. W drugim niejaki Morhołt człek spod ciemnej gwiazdy i z wojskową przeszłością, eskortuje dziewczynę imieniem Dasza i po drodze odkrywa, że ta zwyczajna na pozór smarkula skrywa szalenie niebezpieczny sekret. Trzeci zaś wątek dotyczy losów najemnika Azamata, który w zamian za córkę dawnego przyjaciela podejmuje się misji dla komunistów z Nowej Ufy. Przyzwyczajony do towarzystwa wyłącznie zmutowanego kota imieniem Szablozęb, Azamat musi połączyć siły z żołnierką Jewgieniją i zmierzyć się z demonami przeszłości… niekiedy bardzo dosłownymi. Wątki te, początkowo połączone jedynie, w przybliżeniu, terenem, na którym rozgrywa się akcja, okazują się bardzo ciasno i misternie splecione. Jak? Nie mogę zdradzić, by nie zepsuć wam zabawy.
Zdradzę wam inny sekret. Ufa to miasto, które absolutnie kocham, a Baszkirzy fascynują mnie od dawna. Niewykluczone więc, że jestem kompletnie nieobiektywna, ponieważ wreszcie w czysto rozrywkowej, niezobowiązującej serii wpadłam na doskonałe odwzorowanie bliskich mi klimatów. Jednak to, co mnie urzeka w \”Drodze stali i nadziei\”, to nie tylko samo istnienie Ufy, Baszkirów i znajomych nazw oraz pojęć. To też naturalność, z jaką Manasypow wplótł w postapokaliptyczną narrację wątki mniejszości etnicznych, w wielkiej liczbie zamieszkujących Rosję. To ukazanie rozpadu na plemiona i grupy, które wojują ze sobą, ale które umieją się dogadać przeciwko wspólnemu wrogowi. To niszczenie świata, którego czytelnik może nie zna, ale który umie odtworzyć na podstawie słów autora. To wreszcie historia pozostawania człowiekiem nawet na wojnie i z dala od centrów, stolic, wielkiego świata. Prowincjonalna Rosja, daleka od Moskwy i Petersburga, ma te same problemy, ale inaczej je rozwiązuje – po swojemu, po baszkirsku, po tatarsku. Mieszają się języki, kultury, obyczaje, a może raczej resztki obyczajów, rozpaczliwie i bezsensownie odtwarzanych w nadziei na powrót do dawnego świata.
To też historia uniwersalna. \”Droga stali i nadziei\” to opowieść o tym, jak pozostać człowiekiem w nieludzkim świecie. O zrozumieniu dla obcości – nie tylko obcych ludzi, ale też mutantów, z którymi Azamat, ku powszechnej zgrozie, żyje za pan brat. To opowieść o poszukiwaniu skrawków normalności. Za wielką wojną za wielkie sprawy kryją się drobne ludzkie historie – i te akcenty Manasypow przedstawia bez pudła, za każdym razem trafiając w czułą strunę. Czy to rozwijająca się relacja Morhołta i Daszy, gdzie oboje pojmują, jak mylnie oceniali to drugie, czy samotna narracja Ingi radzącej sobie z wojskową rzeczywistością, czy wzruszająca bliskość Azamata i Szablozęba, który, choć dziki, traktuje swojego człowieka z czułością domowego kota… Wszystkie te drobiazgi aż krzyczą: \”świat się nie skończył!\”. Między apokalipsą a wojną, między promieniowaniem a brakiem wszystkiego, są przebiśniegi codzienności. Chyba wszyscy potrzebujemy takiej paradoksalnej, dającej nadzieję lektury w tym trudnym pandemicznym czasie.
To nadal nie koniec moich zachwytów. Manasypow zrobił coś jeszcze. Wreszcie doczekałam się w uniwersum Metra 2033 pełnokrwistych postaci kobiecych, które nie są ani dodatkami do mężczyzn, ani wyidealizowanymi wojowniczkami-symbolami. Inga, Jewgienija, Dasza – każda z nich jest inna, każda normalna i każda na swój sposób radzi sobie z otaczającym okrucieństwem. Autor nie robi z nich delikatnych lelij, ale też nie boi się ukazać trudnych tematów i tych miejsc, gdzie kobieta nie ma tak łatwo, jak mężczyzna. Są więc konflikty na tle płci, jest umniejszanie kobiecej wartości, jest wreszcie – choć opisana bez zbędnych szczegółów – próba gwałtu. I Manasypow to, gwarantuję wam, udźwignął!
Osobne gratulacje należą się innej osobie, która udźwignęła. Patrycja Zarawska przetłumaczyła \”Drogę stali i nadziei\” z gracją, szacunkiem dla wtrętów z języków mniejszościowych, uwagą wobec slangu i zróżnicowania idiolektów. To bardzo dobry, solidny przekład i czepianie się czegokolwiek wobec tak porządnej roboty na przestrzeni blisko pięciuset stron byłoby z mojej strony zwyczajnym świństwem.
Nie wiem, czy zwykli fani Uniwersum Metra 2033 zakochają się w tej książce tak bardzo, jak zakochałam się ja, ale z pewnością jest to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce od postapo czegoś więcej niż rozwalania mutantów. W \”Drodze stali i nadziei\” znajdziecie bardzo dużo tego czegoś.
Joanna Krystyna Radosz