Są takie chwile w życiu, które zmieniają bieg wydarzeń. Zwykle dotyczą nieprzyjemnych sytuacji i zmiany na gorsze, ale niekiedy los potrafi zaskoczyć. I nawet, jeśli dane wydarzenie postrzegamy w kategoriach tragedii, to w dłuższej perspektywie czasu może okazać się korzystnym dla nas splotem okoliczności.
Coś na ten temat może powiedzieć Sue Buttons (Allison Janney), najbardziej przeciętna starzejąca się żona na świecie. Zgnębiona, wycofana, lękliwa, swoje poczucie własnej wartości próbuje podnieść afirmacjami, ale wkrótce jasne staje się, że nie działają. Nie potrafi złożyć reklamacji w sklepie, w pracy jest wręcz niezauważalna, co nie dziwi, kiedy dowiadujemy się, w jaki sposób traktuje ją jej własna rodzina – jakby była powietrzem. Wszyscy zapominają o niej nawet w dniu urodzin, mimo że paraduje przed mężem z tortem w dłoni i informuje go o rezerwacji stolika na urodzinową kolację. Na jego wytłumaczenie należy zaznaczyć, że tak naprawdę w głowie ma już dawno inną kobietę, z która planuje spędzić wieczór, więc bezbarwna i mało wyrazista żona, która najlepiej zniknęłaby z powierzchni ziemi, nie przyciąga jego spojrzenia.
Romans zapewne nie wyszedłby na jaw albo Sue wyparłaby go ze świadomości, gdyby nie przypadek. Nie mając odpowiedzi od Karla (Matthew Modine) w sprawie kolacji, Sue decyduje się wybrać do filii banku, w której pracuje. Oczywiście już w drodze ćwiczy różnego rodzaju formy przeprosić męża za presję, która na niego wywiera i odwiedziny w pracy. Kiedy jednak widzi go wychodzącego z bukietem kwiatów, wszystko w niej aż drży ze szczęścia, że jednak pamiętał. Tyle tylko, że bukiet nie jest przeznaczony dla niej, a po pracy, zamiast wracać do domu, Karl wynajmuje domek, który zamienia się wkrótce w miłosne gniazdko.
Nie dane było jednak Karlowi długo doznać uciechy. Sue oszołomiona tym, co odkryła, zdobywa klucz do domku, a po wejściu widzi kochającego się w inną kobietą męża. Ten, przerażony sytuacją, dostaje zawału i umiera na miejscu. Oczywiście kobieta mogłaby wezwać policję, zgłaszając niespodziewany wypadek z finiszem zdecydowanie poza ciałem partnerki, gdyby nie plan, który nagle narodził się w głowie gospodyni. Odsyła kobietę, z którą mąż ją zdradzał, a następnie pozbywa się jego ciała… zakopując je przed domkiem, wraz z rzeczami. We własnym domu pozoruje natomiast bójkę, pozostawiając starannie zaaranżowany harmider.
Trzeba uczciwie jej przyznać, że o zaginięciu męża rzeczywiście planowała zawiadomić policję, ale jak to zwykle bywa, wszyscy ją zignorowali. Dlatego tez w pierwszej kolejności sprawą zajęły się media, a Sue, w krótkim czasie, z niewidzialnej pani domu, przeciętnej kobiety w sweterku, staje się lokalną celebrytką. Kiedy wszystko zaczyna wywracać się do góry nogami, policja zaczyna szukać mężczyzny, dopatrując się w sprawie drugiego dna. Tym bardziej że Karl jak się okazuje, wykorzystywał swoje stanowisko do prania brudnych pieniędzy gangsterów.
Jak się zakończy ta komedia pt. “Skandal w Hrabstwie Yuba”, w reżyserii Tate Taylora? Przekonamy się o tym, sięgając po film, choć tak naprawdę warto się zastanowić, czy chcemy na niego zmarnować dziewięćdziesiąt dwie minuty. Wybitnej grze aktorskiej odtwórczyni roli Sue, a także wielu innych bohaterów, skrzydła podcina scenariusz, który w zasadzie nie powinien być napisany, a już na pewno, zekranizowany. Absurdalność tego obrazu, brak logicznego ciągu i spójności wydarzeń, zupełnie odbiera temu filmowi sens. A szkoda, bo mógłby z tego wyjść całkiem niezły dramat, tymczasem powstała licha komedia.
Justyna Gul