Niedawno mieliście okazję przeczytać moją opinię na temat pierwszej części cyklu Kronik Belorskich, dziś przychodzę do Was z recenzją drugiego tomu, czyli książki pod tytułem “Wiedźma Opiekunka”. Muszę szczerze przyznać, że “Zawód: Wiedźma” mocno mnie zawiódł, dlatego do kontynuacji podchodziłam z ogromną rezerwą.
Będę szczera – nie dokończyłam tej książki. Po przeczytaniu (a raczej przemęczeniu) pierwszych dwustu stron postanowiłam zrobić znany wszystkim książkoholokom DNF. Nie chcę Was zniechęcać do tej książki, bo wierzę, że może się ona podobać. Najwidoczniej do mnie trafiła w nieodpowiednim czasie.
Teraz należy wytłumaczyć, dlaczego postanowiłam nie kontynuować czytania tej pozycji. Przede wszystkim ogromnie nie leżał mi styl autorki lub tłumaczenie, o czym pisałam już w poprzedniej opinii. Podążamy za naszą W. Redną – główną bohaterką – i aby nareszcie dotrzeć do celu musimy przebrnąć przez całe strony tekstu, opisujące poboczne zdarzenia (być może wnoszące co nieco do fabuły – nie wiem, nie dotarłam do zwieńczenia historii), które mają być humorystyczne. I pewnie by takie były, gdyby nie to, że przytłaczają swoim rozmiarem i zamiast wejść w klimat historii, najczęściej usypiałam…
Od książki między innymi oczekuję akcji. W tej pozycji jest znikoma, a przynajmniej do momentu, do którego doczytałam. A gdy już ma się coś wydarzyć, choćby najmniejsza potyczka, autorka wplata w zdarzenia całe mnóstwo przerywników, które również mają za zadanie rozbawić czytelnika, tyle że akurat mnie wytrącały z zaangażowania, co mocno irytowało.
Ostatnim i chyba najważniejszym powodem, przez który zdecydowałam się odłożyć “Wiedźmę Opiekunkę”, było to, że wiedząc, że gdy będę sięgać po książkę, będzie to właśnie ta pozycja, moja ochota na czytanie gdzieś ulatywała. To nie tak powinno działać. Próbowałam zrobić sobie mały przerwynik, myśląc, że być może potrzebuję przerwy od tego świata, bo przecież co za dużo, to niezdrowo? Jednak gdy przeczytałam w międzyczasie inną książkę, to owszem poczułam chęć na czytanie, ale już z myślą, że prędko do Kronik Belorskich nie wrócę.
Nie miałam na celu zniechęcenia Was do tej serii, ale chciałam też być szczera. Mnie ta książka nie przypadła do gustu, ale komuś może się spodobać. Wybór, czy warto po nią sięgnąć, zostawiam Wam samym.
Anita Szynal – Wójtowicz