“Ubongo Lines” to kolejna propozycja Grzegorza Rejchtmana dla tych, którzy pokochali układanie. I choć linie proste brzmią łatwiej, niż układanie trójkątów, to wcale takie nie są. Zdanie znajdujące się na pudełku krótko i zwięźle opisuje tę grę. Te proste linie naprawdę są nieproste.
Zacznijmy od tego, co mnie zaskoczyło. Ogromne pudełko. I tak elementów jest sporo, ale dużo miejsca zajmują też wytłoczki, które powiększają powierzchnię. Dla maniaków gier nie jest to dobra informacja, bo znowu trzeba przetasować ułożenie pudeł na półce. Opakowanie mogłoby być mniejsze, ale nie wyobrażam sobie mniejszych elementów. Te są idealnie dopasowane, dobrze manewruje się klockami, klejnoty nie są łatwe do zgubienia. Całość wygląda estetycznie i solidnie. Kartoniki z zadaniami co prawda nie są bardzo grube, ale nie możemy zapominać, że nie jest to gra dla bardzo małych dzieci, więc absolutnie to nie przeszkadza. A kart jest tak dużo, że pogrubienie ich powiększyłoby problem wielkości pudełka.
Bardzo spodobało się nam to, że zadania mają kilka stopni trudności i że można te stopnie mieszać. Młodsi mogą grać na najłatwiejszym poziomie, a starsi na wyższych. Nie dajcie się jednak zwieść. Grałam z dziewięciolatką, na różnych poziomach i czasem zdarzało się tak, że nie umiałam zrobić zadania łatwego, a ona w kilka sekund rozwiązywała trudne. Do gry potrzeba sporej wyobraźni przestrzennej, bo nie dość, że kafelki mają się zgadzać ze wzorem na dwóch poziomach, to jeszcze każdy gracz układa zadanie tak, jak je widzi od swojej strony. Bywa, że inne ułożenie zmienia poziom trudności dla danej osoby.
Kolejnym plusem jest instrukcja. Prosta, jasna i czytelna. Kocham fajne gry z zasadami, które można poznać w kilka minut i je zwyczajnie zapamiętać, by przy kolejnej partii nie musieć sobie długo przypominać, o co chodziło.
Do gry dołączona jest klepsydra odliczająca czas po tym, jak ktoś krzyknie “Ubongo”. W zasadach jest to minuta, ale wspaniałe w tej grze jest to, że wszystko można dopasować. Autor sam podaje kilka wariantów gry, nawet tryb pojedynczego gracza, różne sposoby liczenia punktów, a to daje początek do własnych rozwiązań. U nas, jak dzieciaki chcą próbować swych sił na wyższych poziomach, mają po prostu więcej czasu.
Dodatkowo można poćwiczyć z dziećmi liczenie, bo przecież jakoś trzeba przeliczyć klejnoty na punkty. Dodawanie, czy mnożenie przychodzi tu mimochodem i dzieciaki się nie buntują. Nie jest to zamierzenie gry, raczej dodatek zauważony przeze mnie, ale na pewno również bardzo pożądany.
“Ubongo trigo” lubiliśmy, ale “Ubongo Lines” pokochaliśmy całym sercem. Będzie częstym gościem na naszym stole w długie jesienne wieczory.
Katarzyna Boroń