“Płonący bóg” to ekscytujące zakończenie trylogii “Wojny makowe”. Kiedy mówię ekscytujące, naprawdę to mam na myśli. Czytając, wręcz wstrzymywałam oddech przez całą lekturę. Choć nie jest to moja ulubiona seria i w moich oczach nie jest idealna, “Płonący bóg” był fantastycznym sposobem na zakończenie genialnej trylogii. Z tego, co jednak zauważyłam, autorka jeszcze choć raz wróci do nas z tym cyklem, gdyż jest już wydany na amerykańskim rynku tom 2,5, opowiadający jak całą sytuację dwóch pierwszych tomów widzi Nezha. Może być ciekawie i mam tylko nadzieję, że ta pozycja także będzie wydana w Polsce.
Wróćmy jednak do “Płonącego boga”. “Wojna makowa” namalowała historię dziewczyny, wojny i straszliwej podróży, która doprowadziła ją do popełnienia okrucieństwa; “Republika Smoka” podążyła za pogrążoną w traumatycznych wizjach i walczącą w nowej wojnie Runin; a teraz wreszcie “Płonący bóg” pokazuje, jak dziewczyna i jej bóg stają się jeszcze groźniejszą siłą, aby wygrać niemożliwą do wygrania wojnę, zapobiegającą grozie imperializmu i kolonializmu. Wiedząc, że to historia Chin jest tu kanwą powieści, robi się naprawdę nieprzyjemnie, bo o ile łatwo jest czytać o wyimaginowanych potyczkach, o tyle trudniej przełknąć treść traumatycznych wydarzeń będących kiedyś rzeczywistością. Każda strona konfliktu ma swoje racje, które są słuszne i każda chce wygrać. Myślę, że to jest prawdziwe piękno tej serii: pokazanie sposobów na przetrwanie w świecie, w którym uciśnieni muszą istnieć ze swoimi oprawcami.
No ale to przecież nie wszystko. Kuang kreuje genialne działania wojenne i strategie, dzięki czemu książka jest jeszcze bardziej fascynująca. Obserwowanie jak zmienia się ona w stosunku do wrogów, jak dostosowuje się do nowych informacji, czy warunków było czymś strasznym i pięknym zarazem. Do tego świetnie wymalowane słowem sceny walki.
Wreszcie bohaterka. Rin, ta wkurzająca młoda mściwa i, niestety muszę to powiedzieć, głupiutka Rin, mimo tego, że ciężko ją kochać, to po cichu się jej kibicuje w kolejnych krokach, jakie stawia w zbyt szybkim procesie dojrzewania. Podążanie za nią przez całą książkę było porywające, ale też bolesne, zarówno z powodu jej głupich decyzji, jak i tego, jak jakoś stawała się coraz bardziej przerażająca. Zmieniła się tak bardzo od czasu spędzonego w Tikany i Sinegardzie. Widzimy jej różne sposoby na radzenie sobie z traumą, nie każde dobre, ale w końcu liczy się efekt, prawda? Rin jest tak naprawdę antybohaterką. Nie chcemy się z nią utożsamiać, zwłaszcza w tej części jej duszy, która kocha czynić cierpienie i zło. Bardzo dobrze też się obserwuje rozwój relacji, jakie Rin ma z innymi ludźmi, zwłaszcza Kitajem i Nezhą. Do końca nie wiedziałam, czy bardziej kibicuję Kitajowi, czy Nezhrze.
Największym jednak atutem tej części jest wciskające w fotel, niezwykle emocjonalne zakończenie. Jest w nim wszystko: wstrząs, przygnębienie, realizm i horror. Łamie serce, ale właśnie to łamanie jest tu tak bardzo na miejscu. Choć nie jest to książka z najwyższej półki, zakończenie sprawia, że seria fantasy spod pióra Kuang, który czerpie garściami z historii Azji, eksploruje kolonializm, imperializm i wojnę oraz tworzy fascynujące i złożone postacie i dynamikę, jest warta każdej minuty czytania. Tak naprawdę nawet trylogia nie jest w stanie rozwinąć wszystkich jej wątków i bez problemu przyjmę jako czytelnik kolejne tomy, które nieco rozwiążą niedokończone wątki. To historia, która domaga się uwagi czytelnika, nie pozwala odejść. Nie pozwala na bardzo długo zapomnieć.
Monika Kilijańska