Powieść Córka była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Michelle Frances. W sieci znalazłam wiele pochlebnych opinii na temat jej książek, a że od czasu do czasu lubię przeczytać jakiś thriller, postanowiłam spróbować, czy i mi podejdzie jej pióro. I mam bardzo mieszane uczucia po lekturze tego tytułu.
Po pierwsze liczyłam, że zostanę przynajmniej odrobinę wbita w fotel, że chociaż co drugi rozdział mój puls przyspieszy i poczuję te typowe, dla tego gatunku, dreszcze wzdłuż kręgosłupa, gdy będę przemierzać kolejne strony książki. Tymczasem nie czułam absolutnie nic. Jak automat przewracałam następujące po sobie kartki i zapoznawałam się z treścią, powoli brnąc ku zakończeniu.
Kolejna rzecz, która mi nie odpowiadała to tempo akcji. Było takie powolne, momentami wręcz senne, co zdecydowanie udzielało się mi, jako czytelnikowi. Po przeczytaniu kilku rozdziałów moje oczy zaczynały się same zamykać, więc niestety zamiast zarwanej nocy, odnalazłam w Córce idealny środek nasenny na kilka wieczorów.
Sama fabuła również nie zdobyła mojego czytelniczego serca. Chociaż tutaj upatrywałabym raczej winy w tym, jak rozpisała to wszystko Michelle Frances. Dlaczego? Bo pomysł sam w sobie jest ciekawy, a biorąc pod uwagę to, na czym wzorowała się autorka, ważny, by pisać (i mówić) o nim głośno. Widziałabym tę historię na dużym ekranie, z dobrą muzyką i obsadą aktorską, bo na tym polu ma ogromny potencjał. Czy tak się stanie? Trzymam za to kciuki.
Wracając jednak do książki… Nie poczułam się “kupiona” przez bohaterów. Byli okropnie transparentni, a wszelkie próby, które podejmowała autorka, by jakoś zaostrzyć ich kontury w tej historii, kończyły się fiaskiem. Wyszła z tego taka bezkształtna, szara masa, z której gdzieniegdzie wystawały ręce, nogi i głowy.
Oprócz Iris. Ona była takim promykiem nadziei, w którego blasku chciało się być. Ona jedna wybija się na tle całości i jest takim dobrym duchem tej historii. W dodatku momentami całkiem zabawnym.
A co jest najlepsze w tej książce? Zakończenie. A właściwie rozwikłanie tego, kto i czy stał za śmierci córki głównej bohaterki. Bo tak, jak siedemdziesiąt pięć procent powieści jest poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o jakość i zaciekawienie czytelnika, tak te ostatnie rozdziały, w których akcja zaczyna nabierać rumieńców i wreszcie zaczyna się dziać, wówczas faktycznie ciężej rozstawało mi się z książką. Tylko, czy dla tego faktu, warto poświęcaj czas książce?
Jeśli chodzi o przekaz – to tak. Michelle Frances ukazała w Córce mroczą stronę biznesu środków do opryskiwania roślin. Tego, jaki wpływ na ludzi mają te związki i co są w stanie zrobić właściciele tych firm, by zera zgadzały się na koncie. Niemniej jako powieść sama w sobie… Są zdecydowanie lepsze książki.
Michalina Foremska