Zjawiskami paranormalnymi interesuję się praktycznie od dziecka. Cały świat dziwów, strachów, parapsychologii i pokrewnych tematów jest dla mnie jak chleb powszedni, jakbym niemal wychowywała się w Rodzinie Addamsów. Nie jestem w stanie nawet skojarzyć momentu, w którym to wszystko do mnie przyszło = po prostu było, a ja tkwiłam w całej otoczce świata oderwanego od tego, który wszyscy znamy. I chyba właśnie dlatego tak ciężko jest mnie przestraszyć. Wierzcie mi, jak padnie propozycja wyprawy do nawiedzonego domu, to będę szła na jej czele.
Pojęcie poltergeista najczęściej odnosi się do hałaśliwego, psotnego ducha, który potrafi szurać krzesłami, przenosić przedmioty, zasadniczo doprowadzać ludzi, przy których się pojawia, do szaleństwa. Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby nie traci przypadkiem zmysłów… Bo przecież duchy nie istnieją, co nie? Kiedyś spotkałam się również z teorią, że to, co najczęściej uznaje się za obecność poltergeista, może być również manifestacją nadmiernych zdolności parapsychicznych młodej osoby, która nie jest ich świadoma i po prostu nie radzi sobie z nadmiarem energii – jednak pozostańmy przy tej definicji związanej z duchami.
Guy Lyon Playfair, badacz zjawisk paranormalnych, postanowił opisać jeden z najciekawszych przypadków obcowania z poltergeistem. Dzięki jego książce możemy poznać historię rodziny Harperów, w których domu nagle zaczęły dziać się dziwne i niewyjaśnione rzeczy. To prawdopodobnie jeden z najlepiej zbadanych i udokumentowanych przypadków aktywności paranormalnej, aczkolwiek z przykrością stwierdzam, że nieco mnie ta historia nudziła… Wiecie, z reguły przepadam za tą tematyką. Uwielbiam historie o duchach, niezależnie od tego, czy są czystą fikcją, czy też dochodzimy już do mediumizmu i badań paranaukowych. No ale w tym przypadku coś po prostu nie ?kliknęło?.
Nie ukrywam, że Playfair w bardzo dokładny i szczegółowy sposób opisuje swoje poczynania w domu Harperów, od początku do końca. Daje nam dokładny obraz miejsca, w którym rozgrywały się te wydarzenia, opisuje rodzinę Harperów, ich dom, wszelkie dziwne sytuacje, które zaczęły mieć w nim miejsce. Stopniowo pokazuje, jak cała ta sprawa stała się istną sensacją, jak wszystkie media tylko czyhały na swój moment, aby móc opisać tak chwytliwy temat, jakim jest nawiedzony dom i terroryzowana przez poltergeista rodzina… Właściwie to w całej tej historii jest taki pewien wydźwięk smutku i zagubienia – rodzina Harperów na ogół nie miała w życiu łatwo, a potem jeszcze stali się ofiarą zjawisk nadprzyrodzonych, co naprawdę potrafi spędzić człowiekowi sen z powiek.
Niestety, choć doceniam cały wkład autora w tak dokładne i rozbudowane opisanie owego przypadku, to po prostu zabrakło mi w tym wszystkim takich emocji, które by mnie naprawdę poruszyły. Wiedziałam, że raczej nie będzie mi towarzyszyć strach – osobiście to nawet uważam, że taki poltergeist może być niesamowicie pomocny, idąc do kuchni, zapomnisz kubka z pokoju, a on po chwili ci go zmaterializuje na kuchennym blacie. Więc wiecie, to przenoszenie przedmiotów nie jest takie głupie. Nigdy nie wątpiłam w to, że tuż obok naszego istnieje jakiś inny świat, nie negowałam obecności duchów, sama niejednokrotnie w swoim mieszkaniu miałam do czynienia z dziwnymi rzeczami, które sprawiały, że moja przyjaciółka wystrzeliwała z niego jak z procy, ale mnie to po prostu nie rusza. Jest to dla mnie jak zwykła codzienność, dlatego też ta historia po prostu mnie nie poruszyła.
Mimo wszystko nadal szanuję Playfaira za takie oddanie sprawie i tak porządne udokumentowanie całości. Jeżeli lubicie tego typu reportaże albo po prostu zaczytujecie się w historiach o duchach, to powinniście być zadowoleni z tej lektury. Przyjemnie napisana, mimo wszystko wciągająca i wierzę, że znajdą się tacy odbiorcy, których ta opowieść naprawdę poruszy.
Magdalena Senderowicz