Na rozkaz diabła to najnowsza powieść Geralda Brittle’a opowiadająca o jednej z najgłośniejszych spraw opętania człowieka przez demona, głównie dlatego, że ów argument zawładnięcia duszą stał się w Sądzie główną linią obrony przeciwko zabójstwu. Jak było naprawdę jak zaczęła się ta straszliwa w skutkach historia? Zapraszam do lektury.
Fabuła powieści zaczyna się od poznania rodziny Glatzelów, którzy pragną kupić i przeprowadzić się do nowego domu. Już w trakcie pierwszego dnia oględzin u rodziny występują przedziwne, negatywne odczucia, najbardziej udzielają się najmłodszemu Davidowi. Szybko okazuje się, że w domu zamieszkuje demon, który obrał sobie za cel właśnie małego chłopca. Jego prorocze opisy wydarzeń, niewytłumaczalne zjawiska wewnątrz domu, głosy i dźwięki szybko potwierdzają, że zamieszanie z demonem nie jest jedynie urojeniem nastolatka a czymś o wiele, wiele poważniejszym. Z czasem do sprawy włączeni zostają Warrenowie-jedna z najbardziej znanych i cenionych par demonologów, którzy zajmują się egzorcyzmami i wypędzaniem złych duchów. Uwalnianie duszy małego Davida w końcu się udaje, jednak zły duch wkracza w inną osobą, przez którą-jak później twierdzi-zabija drugiego człowieka. Arne Johnson, bo o nim mowa, trafia na ławę oskarżycielską, nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego dopuścił się morderstwa, jedyny argument, jaki przedstawia Wysokiemu Sądowi to to, że został zmuszony przez diabła.
Czytałem w życiu już wiele horrorów, temat duchów i demonów nie jest mi obcym. Zresztą każdy z nas lubi się bać, czuć tę nutkę tajemniczości i gęsią skórkę, głównie dlatego horrory na dużym ekranie cieszą się w ostatnich latach tak olbrzymią popularnością i regularnie wysprzedają wszystkie miejsca w kinie. Dla niektórych temat opętań jest zwyczajnie zabawny i wymyślony na potrzeby religii, innym razem jest traktowany jedynie jako konwencja i pomysłowość twórcy dzieł grozy. Książka Geralda Brittle’a nie jest jednak zmyślonym horrorem, a relacją z wydarzeń, które miały miejsce i które zostały udokumentowane na papierze i fotografiach przez niezależnych, zewnętrznych obserwatorów incydentów nawiedzeń. I to właśnie jest najbardziej zaskakujący i szokujący element tej powieści.
O zdarzeniu zapewne każdy gdzieś poszlakowo słyszał, bo sprawa była dość głośna. Dodatkowo stosunkowo niedawno miała miejsce również premiera filmu Obecność 3 pod tym samym tytułem, która również obrazuje sprawę z Connecticut. Książka jest napisana bardzo lekko, przez co można przebrnąć przez nią w jeden dłuższy wieczór. Fabuła opowiedziana jest zwięźlę, autor od razu ukazuje nam jak to wszystko się rozpoczęło, bez zbędnych opisów, pobocznych historii, czy też ubarwiania swojego dzieła. Trzeba zaznaczyć, że książka widnieje w księgarniach jako literatura faktu, dzienniki i biografię. Mimo że też raczej zdarza mi się spoglądać na tego typu tematy z przymrużeniem oka, tym razem szczerze się bałem. Fotografie rodziny dodają wszystkiemu jeszcze większego, realnego wydźwięku. Opisy opętania, czytane ze świadomością, że nie są wymyślone, budzą w człowieku dziwny niepokój i lęk, który objawia się często gęsią skórką i wyczulonymi zmysłami w ciemny, jesienny wieczór. Książka jest straszniejsza niż niejeden horror Mastertona czy innego mistrza grozy. Zdecydowanie polecam!
Marek Szwajnoch