Była ciąża, nie ma dzieci. I nawet gdy od tego faktu minęły lata, wyrok może być tylko jeden, prawda? Matka zabiła, bo to ona nosiła pod sercem, ona rodziła. Dzieciobójczyni. Jedno słowo mieszczące w sobie wyrok, napiętnowanie, zapowiedź kary i zero jedynkową sprawę.
Tylko życie nie jest zero jedynkowe, a zbrodnia rzadko ma jednego winnego, nawet jeśli kat był tylko jeden. Bo obok kata żyją inni ludzie, dzieją się pewne zdarzenia lub wręcz przeciwnie, nie dzieją się. Największym grzechem ludzkości jest pozwolenie na zło, na to, by podniosło łeb i nie spotkało sprzeciwu. I o tym właśnie jest ta książka. O okolicznościach, które doprowadziły kobietę do pozbycia się dzieci, o ludziach wokół, o tłumaczeniu zła. Dla spokoju własnego sumienia, dla chęci władzy i dlatego, że można. Magda Majcher ustami jednej z bohaterek przytacza pewien eksperyment psychologiczny przeprowadzony przez Zimbardo.
Psycholog ten podzielił grupę zdrowych, niekaranych studentów bez skłonności do agresji na więźniów i strażników. Efekt był taki, że udawani strażnicy dopuszczali się agresji w stosunku do swoich kolegów. Dlaczego? Bo mogli. I w zasadzie nie ma innego wytłumaczenia na zło, ludzie czynią innym krzywdę, bo mogą. I wyraźnie opisuje to Magdalena Majcher w “Małych zbrodniach”. Znosi z winy i kary zero jedynkowość, pokazuje otoczenie, czynności i zdarzenia, które sprawiły, że Lidia zrobiła to, co zrobiła. Nie umniejszając winy kobiety, sprawia, że słowo “dzieciobójczyni” zamiera na ustach, a człowiek zaczyna się zastanawiać, jak można drugiego tak poniżyć, zaszczuć, że staje się zdolny do takich czynów. I jak można przez tyle lat milczeć, nie widzieć, nie słyszeć i przede wszystkim nie reagować. Dla mnie, choć zabrzmi to dziwnie, nie jest zbrodnią to, że Lidia pozbyła się dzieci, choć jest winna i to nie ulega wątpliwości. Zbrodniami, takimi małymi, są chwile, gdy nikt nie zapytał, nie pomógł, nie zainteresował się, milczał, pozwalał. To takie kamyczki, nic nieznaczące przecież, a powodujące lawinę.
To opowieść o patologicznych relacjach, pokutujących w wielu rodzinach przekonaniach o świętości małżeństwa, prawach mężczyzny do żony i tym, że przemoc to jedynie bicie. “Małe zbrodnie” mówią o przenoszeniu bagażu z domu na dalsze życie i trudnościach w wybiciu się z takiego środowiska. To krzyk rozpaczy tych, którzy nie umieją prosić o pomoc, bo nikt ich nigdy tego nie nauczył, a jak się kiedyś odważyli, to tej pomocy nie otrzymali. To opowieść o obojętności, która pozwala złu się szerzyć i wyciągać ręce po kolejne ofiary.
Autorka skupia się nie tylko na Lidii i jej rodzinie. Opisuje też policjantów i prokuratorów prowadzących sprawę. I o ile ich praca jest ważna i dobrze było poznać trochę od kuchni prowadzenie dochodzenia, to dla mnie ważniejsze było to, co działo się po przekroczeniu przez nich progu domu. Te krótkie urywki, gdy byli z bliskimi, myśleli o nich lub wspominali czarny humor kolegów, były bardzo cenne. Policja nadal nie jest lubiana, nic się nie zmieniło od czasów, gdy dzieją się opisane przez autorkę wydarzenia, choć minęło wiele lat. I trzeba na nich spojrzeć właśnie tak, jak w tej książce. Na ludzi, którym puszczają nerwy, którzy kochają, wybaczają, mają wątpliwości. I na ich rodziny, często żyjące bez planów, bo coś może wyskoczyć, drżące o każde wyjście do pracy i trzymające ten strach w środku, by dodatkowo nie obciążać. Bo policjantem się jest, a nie bywa od godziny do godziny.
Lubię książki obyczajowe Magdaleny Majcher. Jednak true crime wychodzi jej najlepiej. Ogrom emocji, które potrafi przekazać, zwala z nóg i na długo pozostawia niedosyt. Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę z tej kategorii, na odkrycie, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, a wyroki powinniśmy zostawić lepszym od siebie.
Co prawda w tej książce drażniło mnie to, że Lidia ciągle była Lidią, a nie Lidką, co brzmiałoby bardziej naturalnie, ale może ten oficjalny ton miał jeszcze bardziej pokazać, że kobieta była traktowana, jak obca, nawet przez bliskich. Chciałabym też przeczytać choćby jedno zdanie o tym, czy Lidia stanęła na nogi, bo, jak autorka, mocno jej kibicuję. Jednak to są szczegóły, które nie przysłaniają wartości tej książki. Jako opisu zbrodni od strony zdarzeń i emocji, które całkowicie zmieniają podejście do winy. Serdecznie polecam każdemu.
Katarzyna Boroń