Czym jest Auroville? To eksperymentalne miasteczko położone w większej części w Viluppuram, w stanie Tamil Nadu, a w mniejszej w Puducherry. Powstało w 1968 roku z inicjatywy Mirry Alfassy, zwanej także Matką – urodzonej we Francji nauczycielki jogi i duchowej guru – a jego celem było urzeczywistnienie idei ludzkiej jedności. Zachodni blogerzy tłumaczą jego nazwę jako miasto jutrzenki, warto jednak pamiętać, że nazwa ta pochodzi od imienia Śri Aurobindo – filozofa, poety, jogina i publicysty. W Auroville mężczyźni i kobiety z całego świata mają żyć w pokoju i harmonii – ponad wyznaniami, polityką i podziałami narodowymi. Jak łatwo się domyślić, w latach 60. i 70. XX wieku było mekką hipisów z całego świata – choć, gwoli ścisłości, była nią wówczas znaczna część Indii. Nienależące do nikogo w szczególności, ale należące do ludzkości jako całości miasto zbudowano dla 50 tys. mieszkańców, dziś zamieszkuje je jednak ok. 2700 osób z 50 krajów. W teorii jest to międzynarodowa społeczność wolna od rządu, pieniędzy, religii i konfliktów. A w praktyce? Cóż, nie do końca. Utopia czy nie, społeczność Auroville kryje ponoć sporo trupów w szafach – media (zarówno indyjskie, jak i zagraniczne) od czasu do czasu piszą o rabunkach, wykorzystywaniu seksualnym – w tym gwałtach, samobójstwach i morderstwach. Niemniej, dla indyjskich władz Auroville jest ucieleśnieniem najwyższych ideałów i aspiracji Indii, na które rok rocznie przekazuje 200 tys. dolarów.
Auroville to bez wątpienia temat ważny i intrygujący, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak niewiele opracowań na jego temat powstało do tej pory w Polsce – zarówno naukowych, jak i reporterskich. Katarzyna Boni miała więc nosa do tematu, nieco gorzej natomiast poszło jej jego wykonanie. Auroville to gigantyczna dawka wiedzy na mało znany temat – książka odsłaniająca przed polskim czytelnikiem kolejną, intrygującą twarz Indii. Katarzyna Boni wykonała kawał porządnej researcherskiej roboty, za co należą się jej wyłącznie pochwały. Książka jest solidnie udokumentowana – tak solidnie, że może być odbierana nie tylko jako reportaż, ale i praca niemal popularnonaukowa. I w tym tkwi zarówno jej siła, jak i słabość. Miłośnicy naukowej precyzji będą raczej zadowoleni, czytelnicy oczekujący od reportażu przede wszystkim emocji – wręcz przeciwnie. Pomiędzy skrupulatnie wyszukanymi i hojnie podanymi przez autorkę faktami zagubił się bowiem człowiek – jego uczucia, refleksje, pasje. A Auroville bez ludzi byłoby niczym – ot, kolejnym, może nieco lepiej zorganizowanym, ale raczej nie wyróżniającym się miastem w Indiach, gromadą budynków bez duszy i plątaniną pustych ulic. W indyjskim Auroville ludzi jest całkiem sporo, w Auroville opisanym przez Katarzynę Boni – niewiele. Może ciałem, ale z pewnością nie duszą.
Katarzyna Boni korzysta ze źródeł historycznych, relacji mieszkańców Auroville oraz własnych obserwacji, kreśląc wszechstronny obraz jednego z najbardziej intrygujących miast Indii. Wśród jej bohaterów znajdują się zarówno osoby bez pamięci zakochane w Auroville, jak i bardziej krytycznie do niego nastawione – te, które postanowiły na zawsze związać swoje losy z miastem Matki i te, które po jakimś czasie uznały, że życie poza jego granicami bardziej im odpowiada. Gorzkie słowa sąsiadują więc z krytycznymi, zarzuty padają równie często, jak pochwały, a czytelnik otrzymuje szerokie spojrzenie na ten niecodzienny eksperyment. Czy obiektywne? Z tym jest już gorzej. Momentami trudno wręcz oprzeć się wrażeniu, że Katarzyna Boni Auroville nie lubi, a co gorsza – w gruncie rzeczy jakoś niespecjalnie się nim interesuje. W efekcie czytelnik dowiaduje się dużo na temat miasta Matki, ale nie dociera do sedna jego istnienia i natury.
Katarzyna Boni zdradza w Auroville ewidentne zacięcie filozoficzne, czemu trudno się dziwić biorąc pod uwagę temat jej książki. Pada tu wiele pytań, może niekiedy brzmiących naiwnie, ale w gruncie rzeczy fundamentalnych dla człowieka oczekującego od życia czegoś więcej niż tylko przetrwania od poniedziałku do piątku, od urlopu do urlopu. Karty Auroville są wręcz przesycone refleksjami nad ideą ludzkiej solidarności i jedności, sensem życia ? z całą banalnością tego sformułowania – szczęścia, miłości i życiowego spełnienia. Wraz ze swymi bohaterami Katarzyna Boni pyta, jak wyglądałby świat, gdyby Auroville zajmowało większą powierzchnię niż obecnie i rozciągało się na cały glob. I zastanawia się, dlaczego wielkie ludzkie idee prędzej czy później ulegają deprecjacji i rozkładowi. Dlaczego piękna myśl musi z czasem zamienić się w jarmarczną zabawkę, która zamiast podziwu budzi jedynie uśmiech politowania.
Jak na tak frapujący i kontrowersyjny temat oraz zdolności pisania i obserwacji Katarzyny Boni – mogło być lepiej. Nawet powinno być lepiej. Mimo to, przez dłuższy czas Auroville czyta się nieźle, choć nielekko. Tak długo, jak Katarzyna Boni ogranicza się do chłodnej obserwacji, można przymknąć oko na niedociągnięcia i czerpać z lektury sporo satysfakcji. W momencie, gdy wrzuca w tę historię samą siebie – swoje odczucia i refleksje, zaczyna się jednak robić niezręcznie. Po raz kolejny czytelnik dostaje bowiem opowieść zdziwionego białego, który potrafi jedynie wykpić to, czego nie rozumie. Lub czego nie potrafi wymówić, bo Katarzynę Boni zdaje się szczególnie drażnić język tamilski – owszem, niełatwy i pod względem gramatyki i fonetyki, nie bardziej jednak trudny dla Polaka niż polski dla Tamila.
Blanka Katarzyna Dżugaj