Szczyt jest wyłącznie punktem przejścia, nigdy nie dojścia, ponieważ szczęście i pasja nie leżą w miejscu przeznaczenia, ale w podróży.
Spodziewałam się czegoś innego po tej książce. Więcej akcentów na wysokogórską wspinaczkę i opisy przygód, a otrzymałam sporo rozważań na temat życia i pasji. Chętnie wchodzę w klimaty wspomnieniowe o podłożu filozoficznym, jednak w tej publikacji nie wciągnęły mnie na tyle, abym odczuwała przynajmniej dobrą satysfakcję czytelniczą. Odebrałam to jako rozliczenie się autora z wewnętrznymi rozterkami, coś w rodzaju tłumaczenia się przed sobą, spojrzenia na życie z ujęcia dokonanych wyborów. Kilka elementów faktycznie fascynowało, fragmenty ścieżek zupełnie innych niż moje, interesująco wchodziło się w ich klimat, ale było ich zdecydowanie za mało. Pozostałe bazowały na zwykłych ludzkich emocjach, znanych każdemu z nas. Owszem podparte szczerością, lecz bez większej wnikliwości. Relacja z synem została opisana ciekawie, zwłaszcza w odniesieniu do ojca i dziadka, lecz nie czułam wyjątkowości, w końcu, każdy prawdziwy rodzic stara się stworzyć jak najlepsze warunki do rozwoju osobowości, zainteresowań i kierowania się ważnymi wartościami przez swoje dzieci. Opisy funkcjonowania w pandemii też nie robiły wrażenia, wszyscy musieliśmy zmierzyć się z nimi w podobnym stylu.
Najbardziej przyciągały różne typy otchłani, w które wpada człowiek podczas własnej drogi życia. Interesowało mnie, jak radził sobie z nimi Simone Moro. Przekuwanie porażek w determinanty walki z wewnętrznymi i zewnętrznymi przeciwnościami, oswajanie strachu i czynienie go cennym sprzymierzeńcem, podążanie za głodem sukcesu i zwiększanie apetytu na przygody, rozwijanie umiejętności poprzez wytrwałość, wzmacnianie siły marzeń i motywacji, radzenie sobie ze stratą. Rozdział o Denisie Urubko pozostawił niesmak, zderzenie wizerunku alpinistycznych zmagań z tarciami w środowisku wspinaczy, nie mnie oceniać, ale rozumiałam poczucie rozgoryczenia. Nawiązania do polskiego himalaizmu, a także poszukiwania własnej tożsamości alpinistycznej. Niepotrzebnie wkradły się powtórzenia myśli, które zaburzały naturalny rytm poznawania książki. Nie chcę, abyście odczuli, że Widziałem otchłań to mało zajmująca publikacja, spore szanse, że przyjemnie się w niej odnajdziecie, jednak liczyłam na więcej, tym bardziej że napisana została przez mojego rówieśnika, z dużym zbiorem doświadczeń, z innym sposobem na realizowanie się w zwykłej i niezwykłej codzienności. Chciałam głębszych przesłań, bardziej dociekliwego spojrzenia, czegoś, co zachwyci, skłoni do refleksji, a może nawet stanie się inspiracją. W moim odczuciu książka bardziej dla Moro niż czytelników. Całkiem możliwe, że młodsi więcej z niej wyniosą.
Izabela Pycio