“Dwór srebrnych płomieni” to kolejny tom (a właściwie dwa, bo jest on podzielony ze względu na obszerność na dwie części) cyklu “Dwory” Sarah J. Maas. Cyklu, który bardzo łatwo potrafi pochłonąć czytelnika na wiele, wiele godzin. Tym razem będziemy świadkami ponownego geopolitycznego rozłożenia sił po wojnie, ale sprawy wagi państwowej będą tylko tłem dla dwóch głównych postaci i ich wspólnych relacji: Nesty i Kasjana.
Książka podkreśla konsekwencje wojny z Hyberią i zespół stresu pourazowego, jaki prawdopodobnie próbuje przepracować Nesta. Każdy ma swój własny sposób radzenia sobie z traumą. Nesta radzi sobie z tym, budując wokół siebie niewidzialny mur i odpychając ludzi, którzy ją najbardziej kochają, raniąc ich swoimi kwaśnymi słowami. Gdy wyrusza w podróż w kierunku samorozwoju, odkrywa, że jedynym, który może zdziesiątkować otaczający ją mur, jest Kasjan – zaciekły iliryjski wojownik i Naczelny Dowódca Dworu Nocy. Kasian, który od dawna uważa ją za idealną partnerkę nie tylko do walk na arenie czy potyczek słownych. Będziemy tu obserwatorami ich rozwijającego się w wielkich bólach (i wielkiej seksualnej dzikości!) uczucia, ale także nowego spisku ludzkich królowych, który nie pozwala kochankom spokojnie cieszyć się igraszkami miłosnymi.
Uzdrawiająca podróż Nesty nie przebiegała gładko. Wygrzebywała się z ciemności, która pochłonęła ją, odkąd zamieniła się w fae. Nesta nie jest osobą, która miała być lubiana przez czytelnika. Nie za bardzo jej też kibicowałam, a szczególnie mierziło mnie znalezienie miłości, skoro właściwie nie powinna była na nią zasługiwać. Jest okrutna, a jej najostrzejszą bronią zawsze był język. Dar, jaki wyszarpała Kotłowi podczas swojej przemiany z człowieka, też nie jest niczym, z czym chciałabym mieć do czynienia.
Jednak zarazem Nesta jest najbardziej “ludzką” postacią spośród wszystkich bohaterów. Nesta jest ułomna, mocno ułomna, ale to właśnie jej wady czynią ją człowiekiem, którym w głębi siebie dalej jest. Jest pogrążona w poczuciu winy do tego stopnia, że pozwala gnić swej duszy, a w efekcie też degradować własne ciało. Nosi wobec siebie tak głęboką pogardę, że nie tylko biczuje słownie innych, ale i siebie.
Nesta jest więźniem we własnej głowie, przeżywając na nowo pewne zgony i koszmary. Nie widzi już w sobie dobroci. Trauma, z jaka jej przyszło walczyć, jest potężna. Sposób, w jaki próbuje sama sobie poradzić – odrażający. Tylko skoro działał, to dalej zalewała się w trupa, uprawiała hazard, korzystała z nocnego życia Velaris. Nawet przeniesiona w odosobnienie początkowo negowała wszystko. Nie czuła się godna pomocy. Była w środku tak zranioną osobą, że zrezygnowała z nadziei na uzdrowienie siebie.
Czy to oznacza, że zapomniano o przeszłym zachowaniu Nesty? O tym, że skrzywdziła wiele osób? Że w wielu momentach była okropną osobą? Odpowiedź brzmi “nie” i to właśnie sprawia, że uzdrawiająca podróż Nesty jest tak ważna i emocjonalna. Wojna wciąż ją prześladuje i odciąga ją od tego światła na końcu tunelu, gdzie czeka na nią jej rodzina, rodzina, która w nią nadal wierzy, że zdecydowała się pozostać w ciemności. A w nią nie chciał wkroczyć nikt.
Po nie dość udanej części “Dwór mrozu i gwiazd” mogę powiedzieć, że Sarah J. Mass wróciła ze swoim stylem pisania i wyszło jej to na lepsze. Owszem, ma swoje przyzwyczajenia, jak choćby fakt, iż każda bohaterka w chwili podniecenia podkurcza palce u stóp, ale można jej to wybaczyć. Naprawdę lubię patrzeć na podróż autora przez lata i jak bardzo się rozwija.
Ogólnie cieszę się, że przeczytałam tę książkę, ale nie będzie to kandydat do powtórnej lektury. To czysta radość czytania, bez większych przemyśleń po jej zakończeniu. Książka opowiada o przyjaźni, jaką budują bohaterowie, o przezwyciężaniu rozpaczy przez Nestę i w końcu o rozwijaniu interesujących mocy. Bardzo podobała mi się dynamika postaci, zwłaszcza Kasjana i Nesty. Zakończenie powoduje lekki niedosyt, ale tylko podsyca to chęć sięgnięcia po kolejną część.
Monika Kilijańska