Zdecydowanie opadły emocje wokół nowego tłumaczenia, klasycznej powieści dla młodych panien. Anne z Zielonych Szczytów stała się faktem, jest obecna na półkach i podbija serca. Po szumie wokół premiery pierwszego tomu nie ma już śladu. Może dlatego też, że trzeci tom jest mniej znany, trzeba było być fanką, by się sięgać tak daleko. Ongi “Ania na uniwersytecie”, co było mało trafnym tytułem, bo książka nie opowiada o studiach Ani, nie spotkamy tam jej na zajęciach, ale zobaczymy jej życie w uniwersyteckim mieście, to jak spędza czas, gdy się nie uczy. Nowy tytuł jest zdecydowanie bardziej trafny.
Anne wyjeżdża do Redmondu z Gilbertem, Priscillą i Charlesem, zostawia Avonlea, w którym dorastają jej przyjaciółki, bo oto Diana jest zaręczona i rozsiewa dookoła siebie aurę dziewczęcia zakochanego, patrzącego z nadzieją w przyszłość. Janka, która nie może znaleźć męża, wyjeżdża do miasta daleko od domu, co miejscowe plotkarki jednoznacznie kwitują jako wyjazd za wolnym facetem. Smutny jest los Ruby, bo gdy ją zobaczy Anne po dłuższej przerwie, to się przerazi. Pojawią się nowi bohaterowie, Anne zyska adoratora i nową przyjaciółkę. Anne dorasta i musi się mierzyć z życiem, z troskami i z tym że świat idzie do przodu, że nie jest już dzieckiem, a bycie kobietą nie wiąże się tylko z noszeniem pięknych sukni.
Do tej pory nie wielbiłam jakoś mocno tej książki, były też rozdziały, gdy Anne jedzie uczyć na zastępstwo, których nie dawałam rady czytać, byłam ciekawa czy tłumaczenie coś zmieni i wiecie co? Zmieniło. Tłumaczenie Anny Bańkowskiej tchnęło w tę książkę nowe życie, te rozdziały, które były dla mnie nieznośne i nie mogłam przez nie przebrnąć, tutaj czytało mi się to świetnie i jednym tchem. Trzeci tom o Ani zostaje odświeżony, autorka nie pozbawia akcji tej atmosfery dawnych lat, protestanckiego etosu, bo Anne i jej znajomi to wierzący ludzie, rozmowy o Bogu i o powinnościach wobec Boga i ludzi zajmują ważne miejsce, ale jednocześnie jest to książka o młodych dziewczynach, które pracują i się bawią. Oczywiście koniec tradycyjnie mnie wzruszył i nie mogę się doczekać czwartego tomu. Och jak ja uwielbiam nowe tłumaczenie!
Czyta się “Anne z Redmondu” jednym tchem, mi lektura zajęła mniej niż dobę, np. robiąc pranie czy sprzątając – ot przysiadałam sobie na chwilę, bo rozdziały są krótkie i łatwo można sobie lekturę podzielić, a nawet jeden rozdział podnosi na duchu!
Katarzyna Mastalerczyk