“Miłość pochłonęła być może więcej ofiar niż wojna.”
Bardzo żałuję, że to koniec przyjemnej serii kryminalnej utrzymanej w klimacie retro. No ale cóż, takie było założenie Maurizio de Giovanniego, aby wypełnić cztery pory roku i przedstawić czytelnikom to, co przydarzyło się w tym czasie komisarzowi Luigiemu Alfredowi Ricciardiemu (“Łzy pajaca. Zima komisarza Ricciardiego”, “Krew z mojej krwi. Wiosna komisarza Ricciardiego”, “Miejsce każdego z nas. Lato komisarza Ricciardiego”). Będzie brakować osobliwych predyspozycji komisarza i niezwykłej smykałki do rozwiązywania detektywistycznych zagadek, niepewnego pułapu zawodowych osiągnięć. Sprzeciwu wobec chorych policyjnych układów zależności, politycznej sytuacji w kraju, społecznych aspektów neapolitańskiego życia na początku lat trzydziestych dwudziestego wieku. I właśnie to, że do fabuły wciągnięto miasto, poprzez barwne opisy realnego funkcjonowania różnych sfer, bardzo mi odpowiadało. Autor umiejętnie wytworzył atmosferę czegoś, co zdążyło pokryć się patyną czasu, ale wciąż wydawało się na wyciągnięcie ręki, kiedy spojrzało się na stare fotografie. Także czwarty tom podtrzymał konwencję przejścia ulicami Neapolu, zajrzenia do mniej lub bardziej mrocznych ulic, sklepów i kramów, publicznych i mieszkalnych budynków. Pierwsza scena powieści lokowała w mocno emocjonalnym strumieniu obrazów wyobraźni. Smutno, kiedy dokonuje się nagłe przecięcie nici ludzkiego losu, ale jeśli dotyczy to wygłodzonego, schorowanego i zmarzniętego dziecka, tym intensywniej się przeżywa.
Nic nie podawało w wątpliwość, że około ośmioletni chłopiec nie zginął przypadkową śmiercią. Komisarz Ricciardini po raz pierwszy nie potrafił podchwycić ostatniej myśli zmarłego mogącej podsunąć żadnej wskazówki. To, że chłopiec do niego nie przemówił, było szalenie dziwne i niespotykane. Co więcej, nikt z bliskich nie zauważył nieobecności dziecka, nie upomniał się o ciało, nie przyznał do znajomości, a zatem nieznana była tożsamość ofiary. Jedynie zwykły pies towarzyszący ciału zdawał się wiele wiedzieć, lecz siłą rzeczy marny był z niego świadek. Luigi kolejny raz musiał iść pod prąd, wbrew zaleceniom przełożonego zaabsorbowanego odwiedzinami Benito Mussoliniego w podległym mu mieście, zabrał się za odkrywanie ciemnych tajemnic i bolesnych sekretów.
Postać komisarza, człowieka mało skłonnego do zawierania znajomości i manifestowania uczuć, jak najbardziej przekonująco odmalowana. Owiewała ją mistyczna mgła, niesamowita intuicja, gorzki smak przeszłości, niesłabnąca melancholia, ale również coś bardzo ludzkiego, zwłaszcza w osobistym życiu, gdzie autor wprowadził subtelne elementy humoru ze strony otaczających Mauriziego bliskich kobiet. Najwięcej powodów do uśmiechów dostarczał brygadier Maione, znakomicie koloryzujący szarość w życiu Ricciardiego. Na uwagę zasługiwał również doktor Bruno Modo, ryzykownie poczynający sobie z faszystowską rzeczywistością.
Narracja sugestywna, kiedy potrzeba było, odnosiła się do detali, kiedy indziej przyspieszała rytm akcji lub korzystnie dla wyobraźni spowalniała. Obok głównego nurtu opowieści oferowała też wejście we wspomnienia. Intryga wciągała, zaskoczyła finalną odsłoną. Czy udało się komisarzowi Ricciardiemu uchylić skrywającą historię chłopca grubą zasłonę, przez którą nic nie było widać?
Izabela Pycio