Karol Wedel ukazany jest jako człowiek dążący do swojego celu, powoli i z rozmysłem. Historia jego sławy nie zaczęła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na początku pracował w znanej Berlińskiej cukierni, gdzie doskonalił swoje czekoladowe wyroby, ale jednocześnie obmyślał, jak podbić świat samą czekoladą i otworzyć swój własny interes. Dla niektórych, jego obietnice samodzielności, jawiły się jako niespełnione mrzonki, ale pewnego dnia podejmuje decyzję o opuszczeniu Berlina i przeprowadzce do Warszawy – czyli wtedy królestwa kongresowego.
Dla Johanki, która uważała Berlin za postępowe i rozwinięte miasto, Warszawa jawi się jako zapadnięta osada, zaniedbana i brzydka. Jakimś cudem, Karol uznał, że właśnie w tym miejscu jego marzenia mogą się urzeczywistnić. Krok po kroku śledzimy, jak realizuje swój plan, cierpliwie i bez pośpiechu, tłumacząc, że jeśli ma się coś udać, to tak się stanie.
Opowieść o fenomenie Wedla zapowiadała się naprawdę ciekawie i do pewnego momentu czytałam z zainteresowaniem. Właśnie, do pewnego momentu, bo później autorka, nie mam pojęcia w jakim celu, pokusiła się o wplatanie w fabułę innych postaci literackich. Na przykład Wokulskiego, Rzeckiego i nawet Łęckiej, ale nie myślcie, że tylko znane osobistości z Lalki możemy wyłapać w tekście, chociaż Rzecki i Wokulski zajmują dosyć sporo uwagi i widzimy ich losy z innej perspektywy. Czyli oczami rodziny Wedla.
Autorka stwierdziła, że rodzinę postaci to jednak za mało, a więc może warto pójść dalej i zahaczyć o jeszcze jedno znane literackie dzieło? Kto czytał “Przeminęło z wiatrem”? Ja nie, ale niestety oglądałam, bo moja mama jest fanką. I pewne nazwiska siłą rzeczy poznałam. Tak więc, jeśli będziecie czytać tę książkę, wyczekujcie wzmianki o jednym z bohaterów, tego jakże znanego na całym świecie romansu, którego fenomenu do dziś nie rozumiem, ale nie jestem romantyczka, to pewnie dlatego.
Wracając do Wedla, gdyby historia szła swoim torem, nie zaczepiając o każdą napotkaną postać, która niewiele wnosiła do ich rodziny, a po prostu gdzieś ich ścieżki się przecinały, możliwe, że byłoby ciekawiej. A tak, odniosłam wrażenie, że w tych 260 stronach książki, autorka chciała upchnąć wszystko, co przyszło jej do głowy. Sienkiewiczowi i Prusowi też nie odpuściła. I ja nie twierdzę, że oni rzeczywiście byli klientami pijalni Wedla, jednak odnoszę wrażenie, że tutaj poszło w kierunku przerostu formy nad treścią.
Mimo wszystko nie twierdzę, że “Czekoladowa dynastia” jest złą książką, bo właściwie tak nie jest, po prostu na pewnym etapie poczułam lekkie znużenie, może z powodu oczekiwań? Raczej nie skuszę się na poznanie kolejnych części, jak dla mnie, ta historia kończy się razem z Karolem. Decyzję o przeczytaniu pozostawiam wam. Nie zniechęcam, ale nie namawiam.
Agnieszka Bruchal