Zaczyna się dowcipnie (bohaterowi rodzi się dziecko i roztrzęsiony nowo upieczony tata usiłuje policzyć paluszki u rąk i nóg noworodka i wciąż wychodzi mu dwadzieścia jeden), potem jest dramatycznie (bohaterowi umiera żona), a później sytuacja, jak w kołowrotku, zmienia się strona za stroną, na przemian bawiąc, smucąc, przerażając i śmiesząc do łez.
Charliemu Asherowi, właścicielowi sklepu z używanymi rzeczami, do tej pory przykładnemu mężowi i ojcu (przykładnemu z powodu wrodzonych cech charakteru, przypisanych, jak dowodzi autor, gatunkowi mężczyzn zwanemu samcem beta, wiernemu i dobremu partnerowi, ale życiowemu nieudacznikowi) nagle przydarza się szereg niepokojących zdarzeń. W jego towarzystwie zaczynają umierać ludzie: giną w wypadkach, dostają zawału, zasypiają i się nie budzą, jednym słowem padają jak muchy i to bez wyraźniej przyczyny. Ich śmierć poprzedza dziwna, pulsująca poświata, pojawiająca się na przedmiotach będących w ich posiadaniu. Asher, który, jako trzeźwo myślący samiec beta, jest przekonany, że “ktoś go robi w konia”, próbuje rozwikłać zagadkę i dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi. Dość szybko okazuje się, że bez jego zgody, ubiegania się i składania CV, nieoczekiwanie otrzymał posadę… Śmierci. Charlie Asher nie tego oczekiwał od życia, nie do tego aspirował. Chciał wprawdzie być twardy, tajemniczy i mieć władzę, jak samcy alfa, ale bez przesady. Rozpoczyna więc karkołomną próbę wyrwania się z matni Śmierci, czyli ucieczki przed samym sobą.
Powieść Christophera Moore?a “Brudna robota”, amerykańskiego autora bestsellerów (między innymi wydanego w Polsce “Najgłupszego anioła”) ma coś, co twórcy literatury popularnej mieć muszą: dobre pomysły, błyskotliwy humor (choć tu czasem na pograniczu dobrego smaku, ale cóż, taki temat) i dystans do świata. Moor nie patyczkuje się z wrażliwością czytelnika, nie przejmuje się tematami tabu, żongluje stereotypami. Wprawdzie tylko szkicuje postaci i miejsca zdarzeń (najważniejsza jest akcja, która gna do przodu), ale robi to dobrze, świetnie oddając barwne charaktery plejady osób, przewijających się przez książkę.
Czyli znowu sukces, panie Moore? Najwyraźniej tak, choć nie jest to książka, którą można polecić jako wsparcie w refleksji nad naturą życia i śmierci. To rozrywka, którą warto mieć w zanadrzu, gdy życie zbytnio dopiecze. Da niejedną okazję, żeby się szczerze pośmiać. Choćby z pracownika sklepu Ashera, Raya, byłego policjanta, twardziela, który prze do przodu, nie oglądając się za siebie (…coś mu się stało w szyję, kiedy jakiś bandzior poczęstował go kulką w kark). Albo z samego Ashera, który, przywiązany do krzesła przez złowrogiego Murzyna na zapleczu sklepu z płytami, obmyśla plan ucieczki. Wymknie się po prostu na tym krześle na ulicę, przekica do najbliższego skrzyżowania, wskoczy do tramwaju przy Market Street, potem przesiądzie się do autobusu linii czterdzieści jeden, wyskoczy na moście… Dobrej zabawy!
Beata Wawryniuk