Włączam płytę i od razu zostaję wrzucony z na głęboką wodę. Singiel “Helena Beat” wpada w ucho, głowa sama się kiwa. Dobry początek. Oby tak dalej… Zaraz, zaraz. Kogo to płyta?
Aha, debiutancki album jeszcze mało znanej grupy Foster The People. Jak nie trudno się domyślić jej liderem jest Foster. Mark Foster, a oprócz niego w skład bandu wchodzą Mark Pontius i Cubbie Fink. Grupa dostała dwie nominacje do nagród Grammy i jeszcze dwie w MTV Video Music Awards. Panie i panowie, przedstawiam “świeżynkę” – Foster The People!
Grupa zyskała światowy rozgłos dzięki przebojowi “Pumped up kicks”. Piosenka zdobyła szczyty list przebojów, wpada w ucho tysiącom słuchaczy, tylko na jak długo?
Album “Torches” to ich debiut, nie licząc EP-ki wydanej z trzema piosenkami. Chłopaki grają muzykę z gatunku indie rock. I dzięki takim kapelom ten rodzaj muzyki staje się coraz bardziej popularny.
Muzyka alternatywna zdecydowanie góruje na tym albumie. Na krążku nie brak też nuty z dobrym popem i rockiem. Muzycy konsekwentnie bawią się tym, co robią, wykorzystując w tym celu wszechobecne chórki, jak choćby w “Call it what you want”. “Don’t stop” zaś to kolejny singiel, który już nie robi na mnie tak dużego wrażenia jak “Pumped up kicks”. Nóżka tupie, ale szans na międzynarodowy przebój nie widzę.
Band nie dał po sobie poznać, że tworzy coś oryginalnego. Skojarzenie choćby do Empire of the Sun przychodzi same. Poza tym większość piosenek na płycie nie różni się od pozostałych. Ludzie Fostera prawdopodobnie wyszli z założenia, że ludzi można zdobyć jedną receptą, jak gdyby wystarczyła ona na wszystkie piosenki.
Najlepszym przebojem na płycie jest zdecydowanie “Waste”, którego brzmienie różni się od pozostałych kawałków. Niby ta sama technika (chórki, powtarzanie refrenu, nieśmiałe zwrotki), to jednak pozostawia miłe wrażenie – przede wszystkim dzięki melodii, która wywołuje nastrój uniesienia.
“I would do antyhing” to piosenka, która do płyty nie pasuje. Typowy wyrób muzyki popularnej. Refren w stylu “U la la la, zakochałem się” – banał, choćby z samej definicji.
“Houdini” zauroczył mnie zwrotką, aroganckim stylem śpiewania i tekstem, a “Life on the nickel” początkową fazą, gdy do akcji weszły cymbały. Kończące “Miss you” brzmi w zwrotce jak metronom z dodatkową warstwą wokalną, by przed refrenem w stylu Coldplaya zawołać z rozpaczy “I really miss you!”
“Torches” to płyta przebojowa. Piosenek, które szybko wpadają w ucho jest tu bez liku. Jednak każda z nich nie rzuca świat na kolana, nie wnosi w muzyczny światek czegoś nowego. Przeboje jednego roku? Tak to mógłbym nazwać – nie sądzę, aby o zespole przeciętny słuchacz pamiętał za trzy, cztery lata. Czas ich oceni, na razie światełka w tunelu dla przebojów Ludzi Fostera nie widzę.
Marek Generowicz