Pisarska fantazja może się kierować różnymi prawami i chadzać drogami, których nikt dotąd nie dostrzegał i którymi nie przemierzał. Może każdy motyw zilustrować dowolnie lub wywrócić go na zupełnie inną stronę i tylko od gustu czytelnika zależy, czy mu się to spodoba, czy nie, czy go to zachwyci, oburzy, znudzi, zniesmaczy. Ważne, by dzieło wzbudziło jakiekolwiek uczucia, bo chyba głównie o to chodzi.
?Uczta Wyobraźni? jest serią szczególną. Pojawiają się w niej pozycje, których próżno by szukać gdzie indziej i są to teksty naprawdę wielowymiarowe. Nie każdemu przypadną one do gustu, domyślam się, że co czytelnik to interpretacja. Obecnie seria tak się już rozrosła, że każdy, nawet najbardziej wymagający czytelnik, z pewnością znajdzie w niej coś dla siebie.
?Uczta Wyobraźni? sięga po teksty dość stare, jak na nasze standardy. W myśl tej zasady, pierwsze wydanie ?Drogi serca? ukazało się w oryginale w roku 1992, a więc ponad 20 lat temu. M. John Harrison jest autorem znanym i cenionym, nagrodzonym m.in. nagrodami im. P. Dicka i A. Clarke\’a.
Czy zatem dzisiaj, książka, której niebawem wybije ćwierćwiecze, może jeszcze czymś zachwycić czytelnika?
Muszę przyznać, że pomimo niewielkiej objętości, lektura ?Drogi serca?, do łatwych nie należała. Dlaczego? Chyba głownie dlatego, że opis treści sugeruje coś innego, a im dalej w lekturę, tym bardziej oddalamy się od opisu, który jak dla mnie był bardzo zachęcający.
Troje studentów, przyjaciół i Yaxley, jeden tajemniczy typ, dziwaczny, mówiący o sobie, że jest magiem. Tych ludzi połączy tajemniczy rytuał, który za namową Yaxleya, odprawią. To, co się tam wydarzy, na zawsze zmieni ich życie oraz ich samych. Obudzi w nich też tęsknotę za czymś odległym i ulotnym. Przez całe swoje życie będą się tego i obawiali i za tym tęsknili. Nigdy nie będą ani w pełni szczęśliwi ani zdrowi. Ucieczka przed koszmarami, to to na tym się skupią, choć są świadomi, że nie dadzą rady uciec. Gdyby może jeszcze więcej ze sobą rozmawiali, mieli dla siebie więcej wyrozumiałości, ale zbyt mocno skupiają się na sobie, by dostrzec, że inni, obok nich też cierpią. Może gdyby pomogli sobie nawzajem, sprawy potoczyłyby się inaczej? To już tylko moje domysły.
Opis był obiecujący.
Historia jest opowiadana z punktu widzenia jednego z bohaterów, najmniej poszkodowanego. Nie potrafi on sobie ułożyć życia, chyba głównie dlatego, że wciąż skupia swoją uwagę na problemach przyjaciół, którzy miotają się i męczą w nieudanym, niedobranym związku. Nie dostrzega, że cierpią na tym jego sprawy i że w gruncie rzeczy pomaga niewiele. Gdy to sobie uświadomi, będzie już za późno.
Sądziłam, że fabuła będzie dotyczyć przeżyć bohaterów, w związku z rytuałem, a wszystko będzie zmierzać ku finałowi, w którym nie tylko wielką rolę odegra mag, ale i zaskoczy on czytelnika rewelacją, co się wydarzyło przed laty. Co takiego zrobili studenci? Możliwości może być wiele; w końcu młodość i lekkomyślność to mieszanka wybuchowa.
Finał jednak rozczarowuje, ponieważ w ogóle nie dowiadujemy się, co się wtedy stało. Niby są jakieś drobne przesłanki, aluzje, ale, jak dla mnie, za mało konkretne, by coś w tego wysnuć.
Przyznam, że uczucia mam mieszane i to do tego stopnia, że trudno mi określić docelowego odbiorcę powieści. To dlatego ani nie polecam, ani nie odradzam.
Edyta Krzysztoń