Jason Derulo swoim debiutanckim krążkiem zatytułowanym po prostu “Jason Derulo” zawojował Wielką Brytanię. Reszta świata się tak łatwo nie dała – jego single, gdzie nie gdzie można było usłyszeć, ale ogólnie atak został odparty. Pozostając w klimatach bitewnych, nawiążę do jego najnowszego wydawnictwa, którym to, wnioskując z tytułu, chciał zapisać przyszłą historię.
Oj, panie Derulo, jeżeli chce pan podbić serca i przede wszystkim uszy słuchaczy to musi pan:
a) pisać teksty o zdecydowanie wyższym poziomie (ludzie skaczący po sofie to kres możliwości lirycznych)
lub
b) tworzyć piosenki, które porwą słuchaczy, a nie lekko gdzieś nimi zakołyszą.
Bo mam wrażenie, że to nie jest pełna artyleria artysty, armaty nie zostały wystawione do zmasowanego ataku. Wokalista spróbował swoich sił w piosenkach, które już wszyscy znamy. Motyw gwizdania był już licznie wykorzystywany. Krzyki typu “Oh yeah” zna już każdy, a “Don’t wanna go home” żeruje na sukcesie swojej nieco starszej poprzedniczki “Show me love” wykonywanej przez Robyn S.
Bitwy stoczone w wakacje, gdy to nieudolnie próbował wygrać kawałkiem “Don’t wanna go home”, zostały przegrane z choćby Maroon 5, Jennifer Lopez, czy falangą podobnego kalibru artystów. Z kolejnymi singlami było już tylko gorzej, choć “Breathing” brzmi dość zaskakująco. Kompletnie nie pasuje do całej płyty, ale moja ocena ma tu jedynie wydźwięk pozytywny.
I gdy spodziewamy się, że jednak armaty są na swoich stanowiskach, a Derulo tak szybko się nie podda, zostają one nagle wycofane. Artysta w “Be careful” powtarza tytuł częściej niż politycy o podniesieniu podatków, potem nadzieja znowu odżywa za sprawą chwytliwych, acz mało oryginalnych “Make it up as we go” i “Fight for you”, lecz niestety końcówką poddał się, wywieszając białą flagę. Podczas słuchania “X” i “Dumb” nózka gdzieś tupie, a główka się kiwa. Te kawałki zamykając płytę, dosadnie ją podsumowują przeciętnością i dobrymi, tudzież z czasem nudzącymi nutami.
Liczymy straty po wojnie – dwie, góra trzy potyczki wygrane, single poniosły porażkę, a reszta walczyła, ale gdzieś zmyła się w tłumie. Wojskowi byli wyszkoleni przeciętnie, nie wybijali się, ale wielkiej klęski nie było. Wnioski na przyszłość: czekamy na trójkę, gdy Jason pokaże się z bardziej twórczej strony, może zafunduje nam parę ballad. Na to liczę po cichu, ale jeżeli pozostanie w klimatach tanecznych, to mam nadzieję, że jego piosenki będą trzymały poziom raczej jedynki. Ale i tak
życzę, aby wybił się i swoją katapultą, jaką będą kolejne jego wydawnictwa, zdobył twierdze, takie jak USA, Wielka Brytania, a kto wie, może i Polskę?
Marek Generowicz