Rozkochał w sobie miliony kobiet balladą “You’re beautiful”. Brytyjczyk, były żołnierz, aktualnie wokalista, który sławą sięga daleko za ocean. Jego dyskografię zamyka album “Some kind of trouble”, którego reedycja właśnie pojawiła się na rynku.
Blunt dał o sobie znać światu wydając dwa porządne albumy. Na każdym znajdziemy masę przebojów. O ile pierwszy był dość ckliwy, aż ociekał miłością, a drugi mocno sentymentalny i wyciszony, tak na trzecim wybuchł i pokazał swoją bardziej energiczną stronę. Dużo zabawy, wiele chwytliwych piosenek i moc, to jego główne atuty, którymi obdarzyć słuchaczy może tylko James Blunt. To wszystko czeka na was na tym krążku.
Wokalista postarał się zaserwować nam całkiem ciekawą wyprawę w głąb muzyki. Na wycieczce można potańczyć do przebojowego “Superstar”, a także pokołysać się w rytm “Calling out your name”. W czasie wędrówki wpadamy w całkiem niezłe “So far Gone”, a swoją po krążku świetnie jest zakończyć pociesznym “I’ll be your man”.
Na krążku znajdziemy połączenie miłosnych ballad z “Back to Bedlam” wraz z dobrymi tekstami krążka “All the lost souls” przyprawione świeżą energią, która jest tak charakterystyczna dla najnowszego wydawnictwa piosenkarza. Z tej mieszanki powstaje miła dla ucha muzyka, którą im więcej słuchamy, tym bardziej kochamy. Singiel “Stay the night” wydaje mi się być na dzień dzisiejszy największym hitem artysty. Zostawia daleko w tyle przereklamowane “You’re beautiful” i zbyt wolne “1973”. Kolejne piosenki z płyty nie stały się tak wielkimi przebojami, ale jak i “So far gone”, tak i “I’ll be your man” oraz “Dangerous” to godne polecenia kawałki.
James Blunt ukazuje nam na płycie energiczne oblicze popu, opartego na gitarze akustycznej i solidnym wokalu. Wokalista radzi sobie z dźwiękami wysokimi, a równie dobrze bawi się niskimi tonami. Nie ma tu miejsca na komputerowe przeróbki – Blunt woli rozwiązania tradycyjne, co doskonale pasuje do kompozycji płyty. Na albumie znalazło się nawet miejsce dla krótkiej solówki gitarowej (“Superstar”). Obok utworów skocznych znajdziemy także spokojne, wyważone ballady, które fanom Blunta mogą przypomnieć wcześniejsze dokonania artysty. “If Time is all I have” oraz “No Tears” to piękne piosenki na każdą porę, potrafiące odnaleźć się w natłoku dance’owych hitów.
Nie jest to wymuszona reedycja z jedną nową piosenką. Usłyszymy dwa zupełnie nowe kawałki, utrzymane w klimacie spokojnych utworów z “Some kind of trouble”. Poza tym znajdziemy na niej dwa remixy – dobre na imprezę, ale średnio sprawdzają się obok tradycyjnych utworów z gitarą na czele.
Jednak warto zwrócić uwagę na dołączoną płytę DVD, gdyż zobaczymy na niej wszystkie teledyski do singli z płyty “Some kind of trouble” oraz danie główne – zapis koncertowy z Paleo Festval. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana artysty! Czemu wybór padł akurat na szwajcarski Nyon? Nie wiem, tym bardziej, że tamtejsza publiczność nie okazywała takich uczuć jak nasza polska na koncercie z Oświęcimia. Emocje na Life Festival Oświęcim poniosły tłumy, co wiarygodniej wyglądałoby na płycie DVD.
Jednakże ten koncert można uznać za udany, a jego oglądanie uświetni każde wolne popołudnie z rodziną.
James Blunt na trzeciej płycie doskonale zabawia słuchacza. Znalazł rozwiązanie, która zadowoli każdego – ballady sąsiadują z piosenkami tanecznymi, a te z dobrymi singlami w sam raz do puszczania w rozgłośniach radiowych. Piosenkarz wykonał solidną pracę, czego efekt wszyscy widzimy. Oby takich krążków więcej na rynku i już czekam na jego czwarte wydawnictwo. “Some kind of trouble” mocno podwyższyło poprzeczkę dla swojego następcy, ale dla Brytyjczyka nie ma zadań niemożliwych. Ba! To były żołnierz, a ci przyzwyczajeni są do zadań ekstremalnych.
I tym akcentem kończy się wędrówka z Bluntem, którą można jeszcze wielokrotnie powtórzyć… O ile ma się ochotę i dobry odtwarzacz…
Marek Generowicz