Dla niektórych rodzin wojenni Jeźdźcy Apokalipsy zaczęli jeździć już w marcu `39 roku. Wtedy to ojciec rodziny Kruszyńskich, tuż przed Mszą zostaje odwołany przez posłańca. Piotr jest żołnierzem, jego rodzina przywykła do takich zniknięć. Nie przywykła jednak do takich wieści jakie przekaże im po powrocie, wieści które wieją grozą, niosą z sobą zapowiedź złych czasów, tułaczki, niebezpieczeństwa. Zanim osiądą w Warszawie, możemy sobie dopowiedzieć co zobaczą, śmierć, grozę wojny. Ale Dzień Zwycięstwa nie oznacza końca, to nowy początek codziennej walki, z wrogiem ze Wschodu, który chce zadać kłam polskości, dawnym zasadom. W Warszawie osiada Izabela, żona Piotra ? wdowa ze swoją córką Basią, która się rozwiodła i wychowuje sama syna, w Siedlcach mieszka i pracuje druga córka Izabeli Oleńka. Tyle przeciwności trzeba pokonać. Po pierwsze trzeba małego chłopca nauczyć, że honor, godność, prawdomówność to cnoty najwyższe, że wierność Ojczyźnie, pamięć o tych którzy oddali życie za wolność Ojczyzny powinny być credo każdego Polaka.
O tym jest ta książka o życiu w okresie o którym mało kto chce pamiętać. Lata 50 i 60 nie są źródłem tylu anegdot co te późniejsze. Mało kto chce pamiętać o tych latach, gdy pamięć o poległych była jeszcze tak świeża, gdy żywe jeszcze były barwy poprzedniego życia, życia uporządkowanego, pięknego, klasycznego. Gdy myślę sobie jak uporządkowane, stałe było życie ziemiaństwa na Wołyniu i jaką zmianę przyniósł rok `39, wywłaszczenie, tułaczka i nowy dynamiczny świat, będący dżunglą, był dla nich szkołą przetrwania. Wielu upadło, nie przetrwało. Ludzie tacy jak Iza, Basia, Oleńka, Prałat, wykazali się nadludzką siłą, umieli się zaadoptować do nowych warunków nie tracąc przy tym fasonu, klasy.
Książka, pomimo spartańskiej szaty graficznej, po prostu wgniata w fotel, płakałam na niej? dużo razy. Autorzy mają ogromny talent do pisania o codzienności w taki sposób, że mnie tkliwą kobietę po prostu rozkłada to na łopatki. Dołączone są do tekstu zdjęcia i to zarówno z rodzinnego albumu, jak i obrazujące tamte czasy, całość wzbogacają fragmenty gazet z tamtych lat, co dodaje tym wspomnieniom prawdziwości i kontekstu historycznego.
\”Wołynianki głęboko wierzyły. Choć cierpiały niedostatek, kierowały się zasadą, że biedę należy znosić po królewsku, a tradycja to nie tylko pamięć i celebracja świąt, marginalizowanych przez władze państwowe i skazanych na zapomnienie. To przede wszystkim sposób bycia widoczny w życiu codziennym, to drobiazgi pozornie niewiele znaczące, a jednak wyróżniające je z tłumu i wzbudzające szacunek.\”
Ta książka jest wspaniałą opowieścią o heroizmie, cichej codziennej odwadze, walce o tożsamość i prawdę.
Naprawdę polecam. Bardzo, bardzo gorąco, warto poznawać takie książki!!