Wiele osób unika literatury polskich autorów – ja się do nich nie wliczam. Sięgam po nią, o ile tylko namierzę coś ciekawego, co na oko wpasowuje się w moje gusta. W taki sposób zabrałam się za \”Pudło i inne nieszczęścia\” Anny Zawadzkiej – komedię kryminalną, która z każdą stroną poważnieje i prowadzi nas po coraz bardziej krętych ścieżkach w celu odkrycia, kto zabił.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Jeśli ktoś lubi rozwiązywać zagadki, to jak najbardziej. Czy jest w niej humor? Jest, choć dość specyficzny. Siedmioletni Jasio, którego przygarnęła Karolina, wprowadza go chyba najwięcej. Co w tym takiego dziwnego? Bawi bowiem to, że chłopiec w dość zabawny sposób posługuje się wulgaryzmami.
\”Przechodząc obok śmietnika, za którym znaleziono poprzedniego dnia Czarnego Kundla, ujrzała – o zgrozo – kolejną kupkę nieszczęścia. Tym razem był to chłopiec. Brudny, w granatowym dresie, siedział przy płocie, opierając czoło na kolanach.
– Cześć – zagadnęła ostrożnie. – Co się stało?
– Odpier*ol się – rzekł celowo obniżonym głosem, spojrzał na nią groźnie i znowu spuścił głowę.
– Wiesz, wczoraj w tym miejscu znaleźliśmy psa?
Mały jakby drgnął.
– Jaki on był biedny, ten pies – brnęła intuicyjnie. – Ktoś go chyba pobił. Myślałam, ze nie przeżyje. Teraz karmię go butelką, taką ze smoczkiem.
Chłopiec podniósł głowę i na twarzy pojawiło się coś na kształt zainteresowania.
Ile on może mieć lat? Sześć? Siedem?
– A ile ty masz lat? – zdecydowała się zapytać.
– Gówno cie obchodzi, pedale- spojrzał na nią. – Kur*o – poprawił się\” .
Powiedzmy sobie też jasno ? opis na tylnej okładce jest mylący, a przynajmniej mnie zmylił. Sięgając po tę książkę, byłam niemal pewna, że dostaję lekką komedyjkę kryminalną, przy której będę się śmiać do rozpuku od pierwszej strony aż do ostatniej, a tak nie było.
Jakie są postaci w tej książce? Trochę słabo określone, bo trudno tak naprawdę odgadnąć, kto tu jest tym dobrym, a kto złym. A może autorka celowo nie opisywała ich zbyt dokładnie, żeby trudniej nam było odgadnąć, kto zabijał? No, ja przynajmniej na to nie wpadłam (miałam jednego podejrzanego, ale on okazał się czysty jak łza).
Karolina to dobra dusza, każdemu pomoże, jak komuś się dzieje krzywda, to przytuli i przygarnie, ale chwilami zachowuje się jak typowa głupia blondynka, która bezmyślnie pakuje się w największe kłopoty. Nie powiem, żebym ją jakoś specjalnie polubiła, ale też nie zaciskałam zębów, jak o niej czytałam. Za to polubiłam sporo postaci drugoplanowych: małego Jasia, który potrafił mnie rozbawić i rozczulić, córeczkę Lutki – lekarki mieszkającej w tej samej kamienicy, co ciocia Karoliny, samą Lutkę również, a nawet postrzeloną Elkę. I oczywiście ciocię Gosię, która też jest przesympatyczną osobą i aż chciałoby się mieć taką cudownie ciepłą ciocię-babcię, do której można wpaść na kawę i domowe ciasto.
To co nie podobało mi się w tej opowieści, to zbyt duża ilość postaci, które w pewnej chwili zaczęły mi się mylić i zlewać w jedno. Kim, u diabła, jest Adam nie wiem do dziś (a przyznam, że nie chciało mi się przekopywać raz jeszcze przez pół powieści, żeby to rozszyfrować)? Sprawdza się tu stare porzekadło, że co za dużo, to nie zdrowo. Nie każdy może być kolejnym Martinem i przy dziesiątkach, jak nie setkach bohaterów sprawić, by każdy miał charakterystyczne cechy, odróżniające go od innych. Tym samym nietrudno jest sprawić, by w takim natłoku postaci czytelnik szybko się zagubił. No i żałuję ogromnie, że nie było porządnego wątku romansowego, bo nie ukrywam, że po cichu na takowy liczyłam.
Chwilami było śmiesznie, chwilami dramatycznie, choć nie aż tak, żebym ze strachu chowała się pod kołdrę. Nie jestem wielbicielką kryminałów, nie pasjonuje mnie rozwiązywanie zagadek ani odgadywanie, kto zabił i dlaczego, jednak tę książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Pozycja w sam raz dla kobiet lubiących kryminały w humorem, mającym dość romansów w każdej czytanej książce.