Jeśli ktoś nie zna Dolpha Lundgrena, to najprawdopodobniej spędził całe życie w amazońskiej głuszy. Filmowy zabijaka ma już bowiem na koncie niemal sześćdziesiąt aktorskich występów, z czego z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że dziewięćdziesiąt procent jest do siebie łudząco podobna. Lundgren nie należy do aktorów, których widuje się w starciach o corocznego Oscara, a raczej obserwuje niezwykle często w ramówkach telewizyjnych całego świata. I to zazwyczaj w nienajlepszym czasie antenowym. Dlaczego w ogóle ogląda się kolejne z produkcji z jego udziałem? Bo to klasyka! Klasyka bijatyk, klasyka filmów akcji i klasyka najbardziej niezobowiązującej z niezobowiązujących rozrywek.
Frank (Daniel Bonjour) wiedzie życie typowego cwaniaczka z biednej dzielnicy. Chciałby dorobić się jak najszybciej i narobić przy tym jak najmniej. Razem z przyjacielem Eddiem (Gianni Capaldi) angażują się w sprzedaż narkotyków. Bardzo szybko jednak marny procent od handlu przestaje im wystarczać. Frank porywa się więc na zlikwidowanie ich dostawcy. Do sprawy zamordowanego dilera zostaje przydzielony Maxwell (Dolph Lundgren). Wkrótce okazuje się, że Frank jedynie przyspieszył lawinę dramatycznych zwrotów akcji w mrocznym półświatku. Na jaw wychodzą matactwa, które sięgają aż policyjnych kręgów? Obok Dolpha Lundgrena występują: Vinnie Jones i Randy Couture.
\”Pod przykryciem\” (czy naprawdę muszę komentować polską wersję tytułu \”Ambushed\”?) rozpoczyna się tak, jakby nie była to kolejna pozbawiona logiki siekanka nastawiona na sceny walki. Narracja z offu sugeruje artystyczne zacięcie i poszukiwanie nowej drogi. Przez pierwsze kilka minut rzecz nawet zdaje egzamin. Do chwili, gdy wydarzają się dwie rzeczy – na ekranie pojawia się Gianni Capaldi, a montażysta bawi się rozcinającymi ekran przejściami rodem z sitcomów z lat 90.
Sama fabuła miała zapewne na papierze jakiś potencjał. Prawda jest jednak taka, że najbardziej interesujący wątek Franka jest jednocześnie pierwszoplanowy i nieistotny. Pierwszoplanowy bowiem pojawia się na ekranie najczęściej (chociaż to na ogół po prostu obecność bohatera, bez sensownej akcji), a nieistotny, ponieważ poza tym, że rozgrywka Franka stanowi punkt zapalny rozwoju całości, to dalej jakby wypada z toru fabuły. Film przestaje być o Franku, a zaczyna o skorumpowanym gliniarzu. A może wcale nie? Może jest o relacjach emocjonalnych agentów (między sobą i między nimi a obiektami zainteresowania prawa)?
To wszystko powinno być jednak nieistotne, ponieważ filmy w stylu \”Pod przykryciem\” ogląda się przede wszystkim dla ostrej jatki. Niestety i tej tutaj nie ma. Dolph Lundgren potrzebował zapewne serii dubli, żeby unieść odpowiednio wysoko nogę podczas ostatecznego kopnięcia. Bardzo widać, że wiek odebrał mu moce superzabijaki, czyniąc go emerytem, który nie może się pogodzić z utratą sprawności. Chociaż jestem pewna, że w życiu codziennym sprawności zazdrości mu niejeden sześćdziesięciolatek. Co więcej, widać wyraźnie, że i twórcy filmu zdawali sobie sprawę z przemijającej świetności gwiazdy – chociaż do Lundgren wymieniany jest w obsadzie jako pierwszy, nie na nim koncentrowała się kamera.
Wróćmy jednak do Gianni\’ego Capaldi i szaleństw montażysty. O ile Daniel Bonjour aktorsko się sprawdził wdrażając w miłą przeciętność obsady, a Vinnie Jones uzupełnił całość o kipiący i buzujący testosteron, o tyle Capaldi po prostu działał mi na nerwy. Podkreślony akcent i tautologiczne wypowiedzi, które go komentowały oraz ogólna absurdalność jego działań nie mogła pozostać bez znaczenia dla jakości produkcji, wyraźnie ją w moich oczach obniżając i czyniąc dość trudną w odbiorze.
Z kolei montaż a\’la sitcom odebrał \”Pod przykryciem\” resztki charakterności męskiego kina. Nie byłam już pewna, czy mam się śmiać czy wczuwać w klimat półświatka klnąc i popijając piwo. Ten podlegający najczęściej ? poza sitcomom – zabieg z komedii ostatecznie rozbił nastrojowość kina akcji.
To nie tak, że zniechęcam kogokolwiek do obejrzenia \”Pod przykryciem\” (nieustanie chce mi się śmiać z tego tytułu), jednak w morzu kina akcji klasy B film ten zostaje jednym ze spoczywających na jego dnie. Mała dawka walk, skromna obecność starzejącego się wyraźnie Lundgrena oraz nielogiczny scenariusz nie pozwalają nawet porządnie się zrelaksować. Jeżeli ktoś będzie zadowolony z seansu \”Pod przykryciem\” to jedynie fani Vinniego Jonesa, który choć nie gra żadnej z głównych ról, to jest głównym atutem produkcji i powodem, dla którego znajduje się w kategorii męskiego kina akcji.
Alicja Górska