Gier o Batmanie na rynek wyszło chyba tyle, ile człowiek nietoperz ma żyć. Co i rusz można usłyszeć o nowym tytule z obrońcą Gotham w roli głównej, w którym to, wcielając się w postać Batmana, po raz kolejny jesteśmy skazani na ratowanie świata przed czarnymi charakterami gnębiącymi spokojne miasteczko, w którym Bruce Wayne rezyduje.
Wszystko zaczęło się w 1986 roku od gry nazwanej po prostu Batman, która w formie kasetowej działała na osobistym komputerze Amstrad CPC. W 1988 roku pierwszy Batman wyszedł na najbardziej znane konsole tamtych czasów: Amigę i Commodore 64, nosząc tytuł “Batman: The Caped Crusader”. Następnie zaatakowała nas fala zwykłych Batmanów, opowiadających jednak różne historie, wydane przez różne firmy na różne konsole. Swojego Batmana zapragnęła mieć Sega, inspirując się filmem z 1989, kolejny “Nietoperz” pojawił się na Amigę oraz Commodore, a potem zdobywał coraz to nowy rynek, Game Boya czy Atari. W kolejnych odsłonach pojawiali się kolejni, bardziej spaczeni od poprzednich wrogowie, chcący zniszczyć batmanowe Gotham. Raz był to Joker, innym razem Pingwin, Człowiek-Zagadka, Kobiet-Kot albo Dwie Twarze. Batmanowi przybywało jednak również przyjaciół. Zaczęło się od nieco homoseksualnej znajomości z Robinem w 1994 i gry The Adventures of Batman & Robin. Pojawiła się również piękna Batgirl, zakochana po uszy w pomocniku Batmana, oraz rozliczna rzesza komisarzy, policjantów i innych strażników porządku w Gotham City. Przyznam się Wam szczerze, że nigdy specjalnie za Batmanem nie przepadałem. Nie wiem skąd wzięła się we mnie ta awersja, ale zamiast człowieka nietoperza, człowieka pająka, superczłowieka, człowieka planety, kapitana planety, człowieka x i innych tym podobnych stworów, wolałem w latach młodości włączyć sobie Polonię 1, by obejrzeć następny odcinek cudownego Yattamana. I nie liczyło się dla mnie wtedy, że tylko dzięki hordzie bohaterów z Ameryki moja planeta dalej może krążyć wokół słońca. Dla mnie ważne było jakie roboty wyskoczą z Yattapsa, a jakie z misternej konstrukcji bandy Drombo. Przy wszystkich zaletach japońskiego anime, amerykańskie kreskówki zdawały się być kompletnie nieistotne. Teraz jednak przyszło stawić mi czoła kompletnie nowej grze komputerowej, z Batmanem w roli głównej, noszącej podtytuł Arkham Asylum. I pomimo wszystkich niedociągnięć fabuły, których mnóstwo, muszę jednoznacznie stwierdzić, że to jeden z lepszych TTP’ów, w jakie miałem w trakcie trwania swojego krótkiego żywota przyjemność zagrać.
Na początek krótki zarys wymienionej już przeze mnie fabuły. Twórcy gry ulokowali ją w zakładzie dla obłąkanych przestępców, czyli tytułowym Azylu Arkham. Głównym przeciwnikiem Batmana w grze jest Joker, którego człowiek nietoperz przed chwilą schwytał i własnoręcznie (nożnie?) odstawił do miejsca odbywania kary. Jokerowi udaje się jednak uwolnić spod opieki straży i zbiec w mroczne korytarze Arkham. Tu pojawia się pierwsza fabularna rysa. Na początku widzimy jak Joker, przywiązany na wszystkie możliwe sposoby do czegoś w rodzaju pionowego stołu prowadzony jest przez więzienne korytarze w asyście Batmana i kilku barczystych oficerów. Kiedy jednak musi przejść na drugą stronę budynku, wypełnionego bandytami, mordercami i psychopatycznymi pracownikami urzędu skarbowego, pokonuje coś w rodzaju więziennego spacerniaka, prowadzony jest w kajdankach jeno przez jednego policjanta i jajogłowego magistra. Oczywiście udaje mu się obezwładnić obu i uciec. Równie szybko, głównie dzięki olbrzymiej siatce współpracowników, udaje mu się zdobyć kontrolę nad Arkham i przekonać współwięźniów do pomocy w zabiciu Batmana, a w późniejszym czasie zawładnięciu całym miastem. Bruce Wayne wyrusza więc za Jokerem, aby nie dopuścić by ten wdrożył swoje niecne plany w życie. Po drodze będzie musiał stawić czoła pozostałym pacjentom zakładu, których wachlarz rozwija się od zwykłych bandziorów, pomocników Jokera, aż po tak znane osobowości jak Zsasz, Scarecrow, Bane, Harley Quinn czy Trujący Bluszcz (o tych dwóch ostatnich później). Batman ma możliwość korzystania z różnorakich bat-gadżetów, które mają ułatwić mu zabijanie (chociaż krwi nie wydziałem, a batarangiem rzucałem na prawo i lewo) przeciwników i przemieszczanie się po szarym i strasznym Arkham. Mroczny Rycerz może również skorzystać ze specjalnej jaskinii Bat Cave, w której dokonuje wymiany niezbędnych gadżetów i przygotowuje się do dalszej podróży poprzez niezbadane zakamarki zakładu pełnego niebezpieczeństw. Gra Batman: Arkham Asylum korzysta z pełnej licencji udostępnionej przez wydawcę komiksu o Batmanie – DC Comics, dlatego też fani wersji rysowanej mogą napawać się obecnością tak wielu bohaterów znanych im pierwotnie z komiksów. Sama gra natomiast nie jest w żaden sposób powiązana z dotychczasowymi ekranizacjami komiksu. Aktorzy znani z amerykańskiego serialu powrócili za mikrofon, czego dowodem naprawdę fajnie brzmiące dialogi, a za sam scenariusz odpowiada Paul Dini, jeden z współautorów serialu telewizyjnego o człowieku nietoperzu.
Wróćmy do samej fabuły. Plan Jokera jest dość prosty. Kilka miesięcy wcześniej zaczął współpracować z doktor Young, która specjalnie dla niego wyprodukowała specjalną miksturę (Tytan), pozwalającego ze zwykłego szaraczka zrobić herosa, będącego odwzorowaniem Hulka pod względem masy mięśniowej. I choć część załogi Jokera pomalowała swoje twarze tak, by przypominać clownów, żaden nie wpadł na pomysł całkowitego oblania się zieloną farbą. Szkoda, bo aktualne mieszanie stylów jest niezwykle popularne, a część z nas miałaby wielką radochę mogąc Batmanem złoić tyłek Hulkowi. Chyba się jednak za bardzo rozpędziłem, czas powrócić do Gotham.
Swoją wędrówkę przez świat odizolowanego zakładu dla świrów zacznijmy od plusów. Na pewno wielkie brawa należą się grafikom, którzy stworzyli wspaniałą wizję współczesnego Alcatraz, więzienia na wyspie dla obłąkanych. Grafika jest tu naprawdę znakomita, wszystko wygląda niezwykle realistycznie, jakby było żywcem wycięte z filmu, bohaterowie są dopracowani w każdym, nawet najmniejszym elemencie i tutaj zwyczajnie nie ma się do czego przyczepić. Już sama warstwa graficzna sprawia, że w tego Batmana zwyczajnie trzeba zagrać. Szczególnie fajnie prezentuje się w grze płeć piękna, o czym dosłownie za momencik.
Niezwykle ciekawie wygląda tryb detektywa, dzięki któremu jesteśmy w stanie wyczuć naszych przeciwników nawet ze sporej odległości. Jeśli chcecie przejść całą grę od początku do końca, zbierając po drodze wszystkie bonusy, będziecie zmuszeni pokonywać większość zakamarków Azylu Arkham z włączoną detektywistyczną opcją, bo inaczej, tak jak ja, dużą część zwyczajnie ominiecie. Równie fajnie wygląda lot z rozwiniętą jak świeżo wykrochmalona pościel, czarną peleryną. Naprawdę można sobie często poszybować i choć przez chwilę poczuć się jak prawdziwy Batman, czy to kopiąc w locie naszych przeciwników, czy też zawieszając ich pod gargulcami wystającymi ze ścian tuż pod sufitem, gdzie dotrzeć może tylko i wyłącznie Mroczny Rycerz.
Oprócz oprawy wizualnej, studio RockSteady zadbało również o cudowne wrażenia słuchowe. Jak już napomknąłem, dialogi tworzą tu ci sami ludzie, którzy przygotowywali serialową wersję Batmana. I to naprawdę słychać. Głosy pasują do postaci. Batman brzmi ostro, jak człowiek, którego naprawdę nic nie jest już w stanie zaskoczyć. Joker to pajac, choć w jego śmiechu można znaleźć dziwaczną nutkę mroczności, która przeraża. Harley Quinn to pusta lalunia, zapatrzona w Jokera, robiącego z nią to co chce. Ona jednak niespecjalnie przejmuje się ostentacyjnym zachowaniem Jokera, wykorzystującego ją do swoich niecnych celów, ślepo wierząc, że już wkrótce razem zdobędą władzę nad światem. Pozostali: Trujący Bluszcz, Strach na wróble, Wyrocznia czy komisarz Gordon, brzmią i wyglądają równie dobrze. I to kolejny plus dla gry. Trochę gorzej jest z samą muzyką, która nie wybija się na pierwszy plan, stanowiąc raczej tło dla toczącej się akcji. Z jednej strony to dobrze, bo nie przeszkadza nam ona likwidować kolejnych przeciwników, jednak ja w grach tego typu wolę słyszeć, że muzyka jest dopełnieniem akcji, tak jak ma to miejsce chociażby w Devil May Cry.
Delikatny minus stanowi fabuła, zdecydowanie naciągana i lekko przerysowana. Zaczęło się od tego o czym już mówiłem, czyli ucieczki Jokera od chroniących go policjantów. Wszyscy w Gotham doskonale wiedzą jak groźnym przeciwnikiem jest Joker, więc czemu pozwalają, by przez część zakładu kroczył jedynie w towarzystwie kruchego policjanta i uzależnionego od lektury “Młodego racjonalisty” magistra? Kolejnym minusem jest brak krwi. Wierzcie lub nie, ale moje combosy wyglądały naprawdę fajnie (w najlepszym momencie doszedłem do x25), na prawo i lewo ciskałem batarangami, trafiając w rozmaite części ciała moich przeciwników, wbijałem w nie nawet zaczepnego pazura, przyciągając wrogów bliżej siebie i ani razu nie ujrzałem choćby kropli krwi, która wypłynęłaby z ich ciał. Inną sprawą jest fakt, jakim cudem przetrwali moje ataki bez chociażby malutkiego złamania, zamiast zginąć, będąc zwyczajnie nieprzytomnymi. Takie rozwiązanie kompletnie mi nie pasuje. Jeśli już napierniczam swoich wrogów, to chcę widzieć jak rozpruwam im flaki, łamię ich kości, by zagrać nimi potem w bierki, a na koniec mam możliwość odcięciam im głów batarangiem i zrobienia koktajlu z ich nieprzepracowanych mózgów. Niestety, pozbawiono mnie tej przyjemności. Tutaj naprawdę mało kto ginie, a jeśli już kogoś uda mi się zabić, to jakoś tak mało spektakularnie. Zwyczajnie nudne te śmierci są.
Brak krwi wynagrodziły mi jednak dwie panie, których wirtualne uroki podziwiam po dziś dzień. Mowa oczywiście o pustej Harley Quinn, oraz ponętnej, rudowłosej obrończymi świata roślin, Trujący Bluszcz. Obie wyglądają ślicznie. Ta pierwsza bardziej ździrowato, typowa blondynka myśląca, że cały świat leży u jej stóp. Druga to zła dama, piękna choć jak większość rudych kobiet, niesamowicie wredna. No i niestety chce zabić Batmana, w którego my się wcielamy. Zołza… Gdyby jednak obie stanęły po jego stronie, gra wyglądałaby o niebo lepiej, a i sama przyjemność z pokonywania na przykład brudnych kanałów, gdzie schowany jest Bane, sterując panną Trujący Bluszcz byłaby większa, niż robiąc to brzydkim Batmanem, który jak zwykle tylko w swoim kostiumie wygląda na umięśnionego. I kto normalny lata z majtami na wierzchu? Ja nie wiem z jakiej mieszanki te stroje są produkowane, ale spędzę resztę swojego życia na poznawaniu receptury i stworzeniu kostiumu dającego mi podobne umiejętności, a już na pewno podobny wygląd. Wtedy też moje marzenia o zawładnięciu światem się ziszczą. Strzeżcie się.
Innym mankamentem, choć mogę go podać przy większości amerykańskich komiksów, jest zagadka, dlaczego poszczególne czarne charaktery do miejsc swoich ataków wybierają właśnie siedliska obrońców kuli ziemskiej. Czy ktokolwiek słyszał, żeby Batman urządził sobie chatkę we Frampolu albo Czechowicach-Dziedzicach? Dlaczego Joker nie zaatakuje właśnie tam, przy okazji porywając jednego z radnych tego drugiego miasta? Po kiego grzyba Joker próbuje zniszczyć Gotham, w którym rezyduje Batman, skoro może uderzyć w Wisconsin – stan nie broniony przez żadnego superherosa? Czy Gotham to jedyne miejsce na świecie, od którego można rozpocząć zdobywanie władzy nad światem? I skąd Joker czerpie fundusze na swoje wszystkie akcje? Wiem, czepiam się jak komisja śledcza, ale po prostu nurtują mnie te pytania.
Dzięki grze Batman: Arkham Asylum doszedłem do wniosku, że tego chłopa zwyczajnie nie da się zabić. Superman reaguje na kryptonit, jednak żaden z jego przeciwników nie wpadł na pomysł by ten minerał w sproszkowanej formie wsypać mu do herbaty. Batmana natomiast w tej grze odurzali jakimś gazem i substancją wstrzykiwaną dożylnie przez Stracha na wróble, po której nietoperz miał naprawdę niezłe jazdy. Dlaczego więc Joker nie podąża tą ścieżką, która zapewnia mu przewagę, a jedynie wysyła następne oddziały napakowanych mięśniaków, które raz za razem przegrywają starcia wręcz z Batmanem? Gdzie tu, kurczę, logika?
Wracając jednak już do samej gry. Batman: Akrham Asylum to gra godna polecenia wszystkim, którzy lubują się w seriach Devil May Cry, i tym podobnych TTP’ach. Frajda z latania, zwisania, skradania, duszenia, uderzenia, ciskania itd., jest naprawdę ogromna. Dawno nie spędziłem przy żadnej grze tak wiele czasu, jak przy tym Batmanie, w kilka wieczorów przechodząc cały Azyl Arkham. Może faktycznie, twórcy gry mogli lepiej skalibrować poziom trudności, jednak wynagrodzili nam to znakomitą grywalnością, przepiękną grafiką i niezłą ścieżką dźwiękową. Ci z was, którzy uważają, że samo przejście gry to zdecydowanie za mało, mogą uważać się za niesamowitych szczęściarzy. Studio RockSteady specjalnie dla nich przygotowało również tryb misji, który można odblokować przechodząc poszczególne etapy rozrywki. I tam dopiero można się pobawić w zbieranie combosów…
Podsumowanie gry:
Grafika: 9/10
Grywalność: 9/10
Dźwięki: 8/10
Trujący Blusz i Harley Quinn: bezcenne