Nigdy nie zapomnę Russella Crowe tulącego się do zakrwawionych
i oblepionych kurzem stóp swojej filmowej żony, zgwałconej, pobitej, a na
koniec zawieszonej nad frontowym wejściem. Scena z \”Gladiatora\” trwa pod moimi
powiekami wyraźnie, chociaż upłynęło już mnóstwo czasu, odkąd widziałam ten
film po raz ostatni (nie wykluczam, że powodem tej pamięci jest fakt, że miałam
bodaj dziesięć lat, gdy oglądałam go pierwszy raz). Niestety, reżyserski debiut
Crowe, \”Źródło nadziei\” szybko z mojej pamięci wyparuje.
Akcja filmu rozgrywa się w roku 1919, trzy lata po bitwie o
Gallipoli. Australijski farmer, Connor (Russell Crowe), po samobójczej śmierci
żony wyrusza do Turcji by odnaleźć ciała poległych na wojnie synów. Pomocy
udzielają mu piękna Turczynka (Olga Kurylenko) oraz jej syn. W świecie
niezasklepionych ran i świeżych blizn każde wsparcie może stać się czyimś być
albo nie być. Jednak podróż mężczyzny okazuje się nie tylko próbą zamknięcia
pewnego rozdziału, ale i otwiera w życiu Connora nowe drzwi. Może nie wszystko
jeszcze dlań stracone? Nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Trzeba przyznać, że Crowe wziął na swoje barki niełatwy
projekt. Próba opowiedzenia o traumach, nastrojach społecznych, stratach,
cierpieniu i nieustannie obecnym widmie wojny, wybierając tak świeży po niej
okres, to rzecz niełatwa. Być może dlatego \”Źródło nadziei\” okazuje się tak
dotkliwą porażką. Historia, która powinna być niejednoznaczna, poprowadzona
jest jak tani melodramat z baśniowymi wstawkami, zmuszającymi widza do
traktowania obrazu jak baśni dla dorosłych, w której to dziecięca gatunkowość
wciąż jest obecna poprzez wtłaczane na siłę hasła o wadze nadziei. I w tym
problem. Bo nie ma żadnej nadziei. W bitwie, w której zginęło 130 tysięcy osób,
a drugie tyle zostało ranne, opowieść o podróżującym z Australii farmerze z
niemal parapsychicznymi zdolnościami, wydaje się obraźliwe.
Pomijając jednak samą tematykę i infantylną koncepcję, to \”Źródło
nadziei\” jest zwyczajnie… nudne. Akcja wlecze się niemiłosiernie, a kolejne
wydarzenia okazują się boleśnie przewidywalne (jakkolwiek chwilami nieco
pozbawione sensu). Crowe wyraźnie czerpie z dorobku klasycznych melodramatów,
jakby starając się ułożyć układankę z różnych zestawów puzzli. Całkowicie
ignoruje fakt, że efekt tych działań przynosi jedynie dość chaotyczną historię z
dużą dawką patosu. Co prawda stara się przekazać, że cierpienie obecne jest po
obu stronach barykady, ale robi to tak bezpośrednio i sztucznie, że przesłanie
umyka gdzieś widzowi. Zostaje mu jednak kiepski, pozbawiony polotu wątek
romansowy, w którym zwyczajnie brak iskry.
Jakkolwiek scenariusz jest kiepski, to dałoby się go
uratować, gdyby aktorzy dodatkowo nie przerysowywali i tak już tandetnych
dialogów. Tymczasem Crowe zamienił się w drewno. A może w smutnego basseta?
Jego twarz pozostaje przez większość czasu bez wyrazu. Co prawda mętne
spojrzenie i postępujący wiek konotują już jakieś sensy (głównie desperację),
ale to nieco za mało. Chwilami miałam wrażenie, że Crowe próbuje udowodnić, że
świetnie sprawdziłby się w roli nowej wersji Terminatora. Szkoda, bo aktor
nieraz już pokazywał, że ma talent i umiejętności. Reszta obsady aktorskiej
jest niemal bez znaczenia. Kurylenko nie zapracowała się zanadto, ale przy Crow
jest istną emocjonalną petardą. Jai Courtney, który gra epizodyczną postać,
udowodnił, że nawet kilka minut na ekranie można zepsuć.
Teoretycznie jest jednak, na co w filmie popatrzeć. Ujęcia
zabytków Turcji są piękne, chociaż fabularnie zbyteczne. Sceny walk nieco zbyt
komiksowe, ale trzymają sensowny poziom. Sporo tutaj kadrowych klisz, ale rzecz
wyszła raczej \”Źródle nadziei\” na dobre. Muzyka wydaje się dość natrętna i to
ona głównie dmucha balon emocjonalnej przesady. Niemniej pozostaje piękna.
Crow nie stworzył wiekopomnego dzieła, a \”Źródło nadziei\” nie zapisze się w historii wojennych melodramatów. Widzę jednak potencjał w
pracy sławnego aktora. Być może, gdyby zdecydował się na coś mniej
skomplikowanego, a bardziej kameralnego (choćby na początek) poszłoby mu
lepiej. Jego debiut jest tymczasem mniej niż przeciętny.
Alicja Górska