Lana del Rey, choć tak naprawdę Elizabeth Grant, pochodzi z Nowego Jorku. Jej debiutem był mini-album zatytułowany “Kill Kill” z próbką swojego talentu, jednak dopiero później światło dziennie ujrzała jej pierwsza pełna płyta “Lana Del Rey A.K.A. Lizzy Grant”. Pseudonim Grant to połączenie imienia Lany Turner z nazwą Forda Del Rey. I gdy myślicie, że odkryliście wszystkie jej sekrety, to jesteście w błędzie. To dopiero początek!
Lana na płycie “Born to Die” brzmi nad wyraz tajemniczo. Na pierwszy rzut oka rzuca się nam charakterystyczny wokal artystki – arogancki, spokojny, opanowany. Del Rey śpiewa z pełną swobodą, luzem, ale w jej partie wokalne wkrada się także element tajemniczość, a nawet trochę mroku. Dużą rolę na płycie spełniają także chórki, które szczególnie słychać w drugiej części albumu. Dodają one kawałkom wyniosłości, takiego głębszego, pełniejszego przekazu, brzmiąc trochę barokowo, czyli z przepychem i bogactwem zasobów.
Wokalistka brzmi jakby pochodziła nie z tej epoki. Jej muzyka to wyważona kombinacja przeszłości z teraźniejszością. Obok dźwięków skrzypiec, fortepianu przechodzą nuty elektroniczne, z nurtu modern, których połączenie wychodzi na tej płycie wyśmienicie. Gdy jeszcze dodamy charakterystyczne motywy jak w “Video Games” to mamy naprawdę udaną kompozycję.
A warto zwrócić uwagę na różnorodność gatunkową wydawnictwa. Znajdziemy tu tradycyjny pop, a na drugim biegunie indie rock czy alternatywny hip hop. Lana próbuje na płycie różnych rozwiązań, stosując je jako wyjście z nudy, choć na pierwszy rzut oka piosenki są do siebie bardzo podobne.
Pewnego rodzaju hymnem na płycie jest “National Anthem”, który, choć dość pompatyczny, i tytułem, i brzmieniem nawiązuje do wyniosłych, uroczystych utworów. Promujące album “Video Games”, jak i “Born to Die” najlepiej nadają się do reprezentowana Lady w rozgłośniach radiowych. Choć obie nie brzmią jak typowe single, to mają w sobie tę charakterystyczną dla wokalistki moc, a w wokalu, tak jak w pozostałych utworach wyczuwa się luz, takie śpiewanie od niechcenia, co wychodzi jej znakomicie.
Zarzucając Lanie Del Rey powtarzalność, zbyt wyszukaną wyniosłość w kolejnych kawałkach, odrzucamy jej własny styl tworzenia. Prawda, że dla niektórych jej muzyka będzie kiczowata, a same single mogą wywoływać uczucie znudzenia. Jednak słuchając opinii osób po drugiej stronie, trzeba przyznać, że artystka jest oryginalna, a jej piosenki poruszają pewną część słuchaczy. Ja stoję po stronie tych, co doceniają pracę Amerykanki, uważając, że wykonała kawał dobrej roboty. Kto ma rację? To ocenią słuchacze, kupując jej krążek.
Marek Generowicz