Interesuje się programami oraz książkami podróżniczymi, lubię odkrywać nowe
 informacje na temat miejsc, których nie poznałam osobiście, a jedynie za
 pośrednictwem innych ludzi. Mam swoich ulubionych podróżników, oglądam ich
 programy, czytam książki. Jednym słowem wyczekuję wieści na temat kolejnego
 pasjonującego kraju, omawianego z innej perspektywy niż tylko zwykłego turysty
 spędzającego czas w opłaconym kurorcie.
Dlatego, kiedy ukazała się najnowsza książka Beaty Pawlikowskiej – Blondynka w
 Japonii, od razu chciałam przeczytać. Kraj ten od zawsze mnie fascynował, kiedy otrzymałam swój egzemplarz zasiadłam do czytania, jakież są moje wrażenia po zakończonej lekturze, czy otrzymała to czego oczekiwałam?
Przede wszystkim forma, jaką obrała Pawlikowska, nie wiem, czy to był
 pamiętnik, czy urywki zapisków, jakie dokonywała podczas pobytu w kraju
 kwitnących wiśni. Jedno wiem. Całość jawi się jakby ktoś, pozbierał fragmenty
 notatek i poukładał we względną całość, później postanowił wydrukować. No
 dobrze, można i tak. Widać nie ważne jak, byleby było ciekawie i zainteresowało
 potencjalnego odbiorcę. Liczy się treść. Prawda?
Podróżniczka rozpoczyna swoją opowieść od tego, jak znalazła się w Japońskim
 bardzo szybkim pociągu, który nagle się zatrzymał. Przed zakończeniem trasy.
 Przez długi czas czytamy o rozważaniach na temat życia w tym odległym kraju,
 gdzie technika i pęd pracy jest najważniejszym trybikiem w życiu każdego
 mieszkańca. Nic się nie liczy poza pracą, wszystko, co robią, musi być
 perfekcyjne. Nie możesz się pomylić, nie wolno Ci zignorować polecenia,
 ponieważ wypadniesz z planszy. Znikniesz i nikt nie będzie zastanawiał się,
 gdzie jesteś. Ponieważ zastąpi Cię kolejna osoba, inny pionek w grze. W taki
 mniej więcej sposób opisywała Pawlikowska Japończyków oraz system panujący w
 ich zabieganym świecie.
No dobrze, ale w końcu nie samą pracą się żyje. Dookoła muszą być jakieś
 ciekawe miejsca, no i osławione kwitnące wiśnie. Jak traktowani są turyści, czy
 trudno żyje się w miejscu, gdzie jest tak przerażająca liczba ludności? Szybko.
 Tak opisuje autorka. Chcesz zjeść w knajpie śniadanie? Dobrze, ale musisz
 zrobić to w określonym czasie, bo inni już czekają. Masz ochotę posiedzieć przy
 talerzu? Nie ma sprawy, idź do drogiej restauracji. Japończycy nie spotykają
 się na rozmowie przy kawie w taniej knajpce, nie mają na to czasu. Wszystko
 kosztuje. Co ich cieszy? Bycie doskonałym w swojej pracy. Tylko wtedy ich
 egzystencja ma sens, gdy powierzone zadania wypełniają zgodnie z oczekiwaniami
 szefa.
Miałam spore oczekiwania względem książki, mam w pamięci inne tytuły, które
 napisała Pawlikowska, dlatego też bez zastanowienia zdecydowałam się na
 Blondynkę w Japonii niestety czuję się rozczarowana.
Zacznijmy od tego, że nie mogłam znieść zwrotów kierowanych nie wiem, do
 czytelnika, do kogoś o kim w danej chwili podróżniczka myślała. Niestety mnie
 drażniły swobodne wypowiedzi. Przesadzona ilość wykrzykników, jakby jeden nie
 wystarczał. Ciągłe przypominanie, że glutaminian sodu jest złem w najczystszej
 postaci – TAK WIEM. Przez większość książki zmagamy się z szukaniem miejsca,
 gdzie można znaleźć coś wegetariańskiego. Tak. Podróż po barwnej Japonii
 została sprowadzona do tego, że nigdzie nie można było otrzymać pożywienia
 bezmięsnego. No koszmar. Jestem mięsożerna, ale gdybym nie była, wpadłabym do
 pierwszego sklepu, złapała za coś, co nie mam mięsa i już. Przepraszam,
 pomyliłam się. Tu chyba mowa o weganizmie. Jeszcze lepiej. W każdym razie nasza
 podróż praktycznie ograniczyła się do problemu z porozumieniem w języku, którego
 Pawlikowska nie znała. Szukania jedzenia bezmięsnego. No i to chyba by było na
 tyle. Podróży, które przybliżyłby nam odległy kraj, jest niewiele. Gdzieś przez
 przypadek zawędrowaliśmy do małpek mieszkających w zimnych górach, zażywających
 kąpieli w gorących źródłach. Tak, to chyba jako jedyne było interesujące.
 Czekałam na ciekawostki, nowinki coś, co sprawi, że książka nabierze klimatu,
 przeniesie nas do Japonii. Zabieganej, ale i mającej barwną przeszłość
 kulturową.
Oceniając z perspektywy emocji, jakie odebrałam podczas czytania, odnoszę
 wrażenie, że jest to miejsce przygnębiające i niezapraszające do odwiedzin.
 Całkiem inaczej wyobrażałam sobie tę książkową podróż. Więcej rozważań i
 poszukiwań nie-mięsa jak samej Japonii.
 Smutne. Książka może i ładnie wydana, znalazło się kilka ciekawych zdjęć.
 Przeważnie jedzenia, ale… Nie o tym chciałam przeczytać. Trudno. Moja strata.
 Nie umiem polecić, ponieważ czuję okrutny niedosyt. Pozostawiam do
 indywidualnej decyzji.
Agnieszka Bruchal
 
  
 
 
 
