Wydana w marcu 2010 Battlefield: Bad Company 2, jak sam tytuł wskazuje, jest kontynuacją konsolowego hitu Battlefield: Bad Company i na szczęście tym razem wydawca, czyli EA, zadbał o pecetowców. Gra jak wszystkie gry z serii Battlefield jest nastawiona przede wszystkim na rozgrywki sieciowe, jednak twórcy nie zapomnieli o kampanii dla pojedynczego gracza.
Jako nowicjusz w tej serii, zabawę rozpocząłem od kampanii. Scenariusz gry opiera się na super tajnej japońskiej broni, a my, jako dzielni amerykańscy wojacy mamy uchronić świat przed zagładą. Fabuła jest raczej banalna i wcale mnie nie wciągnęła, jednak nie mogłem się oderwać od monitora nawet na chwilę nie przechodząc misji do końca, ale o tym dlaczego tak było powiem zaraz. W grze odwiedzamy przede wszystkim Amerykę Południową doświadczając jej wszystkich atrakcji klimatycznych. W Bad Company 2 wcielamy się w Prestona Marlowe?a z kompanii B 222 batalionu Armii Stanów Zjednoczonych i całe siedem godzin obcujemy z trzema kolegami z drużyny. Sierżant Redford marzy o swojej spokojnej emeryturze, szeregowy Sweetwater to wygadany maniak komputerowy, który chyba przypadkowo trafił do armii, ale chce zostać komandosem i do tego dochodzi jeszcze teksański wieśniak, czyli szeregowy Haggard. Ta wybuchowa mieszanka doskonale mówi po polsku i często obdarza nas koszarowym humorem, a to, w połączeniu z częstymi przekleństwami lecącymi z głośników, tworzy niezapomniany klimat. Haggard mówiący głosem Mirosława Baki, kojarzył mi się z Cichym z polskiej super produkcji Demony wojny według Goi.
Od ukończenia gry Cezary Pazura jest dla mnie żołnierzem z zadatkami informatycznymi a nie tylko Sidem z Epoki Lodowcowej. Bałem się tej polonizacji, ale muszę przyznać, że wyszła ona wyśmienicie i bez niej gra wiele by straciła. Całość jest daleka od pompatyczności rodem z Modern Warfare. Zabawie troszkę ujmuje oskryptowanie. Często zdarza się, że nasi kompani pozostawali niewzruszeni póki my się nie ruszyliśmy w określone miejsce, a odpowiednio wyprzedzając akcje, dało się zaskoczyć dopiero co pojawiających się przeciwników. Ale to wszystko znikało gdzieś, gdy zaczęły świszczeć kule. A muszę przyznać, że te odgłosy wgniatały w fotel. W grze mamy doskonały dźwięk więc niejednokrotnie wybuchy granatów powodowały drżenie ścian w mieszkaniu, do tego podwórkowa łacina, której nie powstydził by się żaden dwunastolatek – po prostu miodzio. O muzyce mogę powiedzieć, że jest. Bo w czasie gry jakoś nie udało mi się zwrócić na nią jakiejś szczególnej uwagi. Natomiast jeśli chodzi o grafikę, to zdecydowanie jest o czym mówić. Świat stworzony przez programistów z wykorzystaniem silnika graficznego Frostbite, jest bardzo szczegółowy. Wybuchy i dym oraz efekty świetlne robią wrażenie. Do tego dochodzi system zniszczeń. Praktycznie wszystko na mapie może zostać zrównane z ziemią. To wszystko sprawia, że akcja gry jest bardzo efektowna i realistyczna, jednak te wszystkie fajerwerki graficzne i fizyczne potrafią zjeść na śniadanie nawet najpotężniejsze komputery. Projekty kolejnych lokalizacji są dobre i pełne osłon, ale mimo swojej rozległości i pozornej otwartości zazwyczaj mamy jedną ściśle wyznaczoną przez programistów drogę. O stan amunicji martwić się nie musimy. Co jakiś czas znajdujemy zasobniki z bronią i magazynkami pełnymi pestek, możemy też ograbić swoje ofiary, powiększając kolekcję swojego arsenału. W grze mamy okazję na sprawdzenie swoich umiejętności w kierowaniu różnymi pojazdami, od quada po czołg, w dodatku postrzelamy z broni pokładowej śmigłowca bojowego. Tyle, że to wszystko już gdzieś było. Jednak walący się budynek w tumanach kurzu i strugach rakiet w towarzystwie głośnego dudnienia, tworzy niezacieralne wspomnienia, przez które zapominamy o wadach i niedociągnięciach gry. Kampania dla pojedynczego gracza mimo swoich wad zapewnia fajną zabawę i stanowi pewnego rodzaju rozgrzewkę przed rozgrywkami sieciowymi.
?wszyscy za jednego?
Po wcześniejszych zabawach w Modern Warfare, logując się na serwerach przeżyłem olbrzymi szok. Co krok, z niewiadomych przyczyn, ponosiłem śmierć. Zanim zdołałem zlokalizować nieprzyjaciela, czy oddać strzał, padałem martwy. Powód jest bardzo prosty. Battlefield: Bad Company 2 to nie jakiś tam wesoły fifi rifi, to po prostu zręcznościowy symulator pola walki. Twórcy uzyskali doskonałą równowagę między grywalnością a realizmem. Początkowo zwykli gracze czują się przytłoczeni tym, co dzieje się na ekranie. Wśród świszczących kul, trzeba się jednak szybko odnaleźć i wraz z kolegami z drużyny brnąć przed siebie kładąc oponentów. Ta gra opiera się na samych czwórkach. Cztery tryby rozgrywki i cztery klasy postaci. Ktoś powie, że to mało. Niby tak, ale usatysfakcjonuje każdego miłośnika wojny totalnej. Tryb gorączka i podbój pozwalają w pełni rozwinąć skrzydła owej produkcji. Trzydziestu dwóch graczy jednocześnie, do tego czołgi, wozy bojowe i śmigłowce oraz przemyślane mapy z możliwością destrukcji niemal wszystkiego sprawia, że wojna staje się bliższa graczom niż kiedykolwiek wcześniej. Stanowią one esencje tej gry. Do tego dochodzą dwie wariacje tych trybów, bardziej kameralne i bardziej chaotyczne. Do wyboru mamy cztery klasy postaci: szturmowiec z karabinem i granatnikiem i zapasem skrzynek z amunicją; medyk z ciężkim karabinem potrafi “wskrzeszać” poległych kompanów i w koło rozkładać apteczki; mechanik wraz z RPG lub miną w komplecie z wyciszonym za pomocą tłumika karabinem potrafiący naprawiać pojazdy oraz snajper ze zdolnością przywoływania ostrzału artyleryjskiego, ukryty pod nazwą zwiadowca. Wraz z naszymi postępami w grze zdobywamy punkty doświadczenia, które pozwalają odblokowywać nowe bronie, gadżety i specjalności. Skuteczną bronią w walce z drużyną przeciwną jest zmechanizowanie się. Zgrany zespół w opancerzonym pojeździe potrafi dokonać olbrzymiego spustoszenia w szeregach wroga i na planszy, a opanowanie skomplikowanego pilotażu mechanicznych ptaków stanowi skuteczne wsparcie ataków naszych kompanów. Jednym słowem w rozgrywkach sieciowych wiele się dzieje a sukcesy odnośmy tylko i wyłącznie dzięki współpracy.
Battlefield: Bad Company 2 należy oceniać na dwóch płaszczyznach. Koszarowy humor pełen mięsa w połączeniu z rzetelną rozwałką czerpiącą garściami z oldskulowych klasyków gatunku, czyni tę grę bardzo dobrą pozycją. Natomiast rozwija swoje skrzydła i staje się grą wybitną wraz z rozpoczęciem rozgrywek sieciowych. Tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak kupno gry i zatopienie się bez pamięci w serwerowych potyczkach – oczywiście do czasu pojawienia się czegoś lepszego, może Battlefield 3.
Artur Borowski