Gdy Spielberg wchodził na scenę ze swoim pierwszym dużym filmem miał 28 lat. Dziś posiada już doświadczenie 38 lat kręcenia wielkich produkcji, a mu wciąż mało. 66-latek wraca do klimatów wojennych, jednak cofając się z wydarzeń opisanych w “Szeregowc Ryanie” i “Liście Schindlera” kilkadziesiąt lat wstecz, gdy to świat nawiedza pierwsza wojna na skalę globalną.
“Czas wojny” jednak tylko delikatnie sugeruje się tą tematyką, przybliżając jednak zupełnie inne wartości. Głównym celem nowej produkcji twórcy “E.T.” było ukazanie wielkiej przyjaźni pomiędzy koniem (należy się zwierzęcy Oscar za rolę roku!), a chłopcem, która mimo wielu przeciwności i zmuszonego rozstania, zdoła się odnaleźć i powrócić do łączącej ich bliskości.
I w sumie to tyle, jeśli chodzi o fabułę. Wydaje się dość prosta i infantylna, ale w rzeczywistości nie stanowi najsłabszej strony filmu. To tylko pojedynczym scenom można sporo zarzucić. Spielberg zrobił się bardzo sentymentalny – przerysowane ujęcia, przesłodzone fragmenty. Jakby tego było mało, reżyser za dużą uwagę skupił na detalach, czego efektem jest wspaniała scenografia i niesamowite zdjęcia (zresztą stałego współpracownika twórcy – Janusza Kamińskiego), jednak opuszczając czynniki stanowiące dużą część historii. Za mało tu duszy i wypośrodkowania pomiędzy słodyczą, groteską a realnym ujęciem wydarzeń. Gdy sprawdziło się to w “E.T.” i w “A.I.”, tak w “Czasie wojny” nie przeszło.
Twórcy chcieli do swojej historii przyciągnąć widzów jedynie nazwiskiem reżysera. Postawili na nieznaną obsadę z Jeremy Irvinem (solidna rola, ale bez błysku) na czele. Drugoplanowe role zagrali jednak bardziej doświadczeni aktorzy (Tom Hiddleston czy Emily Watson), jednakże ich partie były za krótkie, by wnieśli więcej do tego filmu. Także najmocniejszą stroną aktorstwa w tej produkcji jest… koń, którego specjalna tresura przyniosła pożądane efekty. Zwierzę momentami zachowuje się jak rasowy aktor, a jego uroda przyćmiewa nawet rewelacyjną scenografię.
Trudno nie nadmienić tu także o muzyce weterana Johna Williamsa, którą zauważono w każdej szanującej się gali z nagrodami filmowymi. Nie przyćmiewa filmu, ale doskonale komponuje się z ujęciami zza kamery, będąc dodatkiem, a nie osobnym produktem.
Rozkładając film na czynniki pierwsze wyraźnie widać niedopieszczone niuanse oraz dość wyraźny błąd w postaci przesłodzenia niektórych scen. Jednak jako całość, jako opowieść o koniu i jego chłopcu wygląda to solidnie, przypominając momentami baśń, wojenną opowieść z wielkimi wartościami, podnoszącą na duszy. Brak tu klimatu jaki towarzyszył innym wojennym dokonaniom reżysera, ale nie jest to słaba pozycja. Wypadek przy pracy? Z całą pewnością nie! Gdy przymkniemy jedno oko na drobne niedopatrzenia, to drugim okiem pozostaje nam podziwiać dobrze wykreowaną, solidną i wciągająca historię o mocy przyjaźni nawet w czasach kryzysu…
Marek Generowicz