Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy skończyłam czytać “Błękit Szafiru” i zaczęłam chorować na “Zieleń Szmaragdu”. Na moje szczęście nie wzięłam się za czytanie tej serii wówczas, gdy stopniowo była ona wydawana przez wydawcę, tylko sporo później, kiedy już wszystkie części gościły na rynku i to w każdej możliwej formie. Dzięki temu w stosunkowo krótkim czasie od zakończenia Błękitu, mogłam przeczytać Zieleń. Przy czym ponownie “czytanie” należy wziąć w cudzysłów. W końcu to moje czytanie ograniczyło się do wysłuchania znakomicie przeczytanego przez panią Małgorzatę Lewińską tekstu. Abstrahując od sposobu w jaki “pochłonęłam” omawianą książkę, zaraz na wstępie chciałabym podzielić się z Wami pewnymi przemyśleniami. Już wielokrotnie w moich recenzjach wspominałam, jak negatywnie na odbiór danej pozycji literackiej, w moim odczuciu, wpływa wielkość czcionki zastosowanej przez wydawcę. Tym razem miałam przyjemność wysłuchać książki, nie mogę więc skrytykować czcionki. No bo jakim prawem? Ale podczas tworzenia metryczki recenzji zauważyłam pewną – że tak powiem, dysproporcję. Każda kolejna część Trylogii Czasu ma mniej więcej tę samą liczbę stron, ale czas, jaki pani Lewińska poświęciła na przeczytanie kolejnych tomów tego nie odzwierciedla. Następujące po sobie audiobooki są coraz dłuższe – od 8 godzin w przypadku Czerwieni Rubinu, przez 10 godzin Błękitu Szafiru, po niemal 13 godzin Zieleni Szmaragdu. A to wszystko zmieszczone w mniej więcej 360 stronach tekstu. W jaki sposób wydawcy udało się osiągnąć taki wynik? Chyba nie trzeba się długo zastanawiać, by to odgadnąć. Na szczęście mnie to tym razem nie przeszkadzało. Są to tylko takie luźne spostrzeżenia, w zasadzie związane z moim zliczaniem przeczytanych stron, które powoli przestaje mieć sens bo strona stronie nierówna. To tyle odnośnie moich dywagacji, przejdźmy do sedna sprawy, czyli samej recenzji książki.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami? Nie nie, to nie tak miało być. Bo w przypadku Trylogii Czasu ten ostatni płynie w zupełnie innym tempie, a miejsce przestaje mieć znaczenie. Gdzie chcesz, tam się znajdujesz. Są tylko niewielkie ograniczenia, których przestrzeganie nie stanowi większego problemu dla Podróżników. Najważniejsza sprawa – nie należy zapominać o codziennej elapsji, czyli kontrolowanym przeskokom w przeszłość. Gdyby nie ona, Podróżnik nigdy nie wiedziałby, co go czeka i gdzie zaraz może zawitać. Czy przeszłe czasy będą przyjazne? Czy nie czai się w nich ktoś, komu życie osób posiadających gen podróży w czasie zawadza? Czy przypadkowy strój nie zdradzi innym kim są? Kiedy cała procedura odbywa się zgodnie z odgórnym protokołem, wszystko wydaje się o dużo prostsze i bezpieczniejsze. Kilka ustawień na chronometrze i już wiadomo, gdzie Gideon i Gwendolyn spędzą kilka następnych godzin. No właśnie, tylko czy ten czas spędzą wspólnie? W końcu nie układa się im najlepiej. Po ostatnich wydarzeniach Błękitu Szafiru zaufanie, które zaczynało ich łączyć, rozprysło się w drobny mak. Gideon spoglądając na dziewczynę widzi zdrajcę. Gwen spoglądając na chłopaka widzi przebiegłego samca, który nie zawaha się przed niczym, by osiągnąć sukces. Ona jest dla niego tylko jednym z punktów, który należy na tej ścieżce odhaczyć. Rozkochanie jej w sobie było tylko elementem dużo wcześniej ułożonego planu. W jaki więc sposób mogłaby mu ponownie zaufać? Jak mogłaby powiedzieć mu, czego i skąd się dowiedziała? Złamane serce nie pozwala jej na to, by ponownie się do niej zbliżył. Zresztą najwyraźniej i on postanowił zmienić taktykę i traktować ją co najwyżej jak dobrą przyjaciółkę. Niestety nie poprawia to relacji między nimi, wręcz przeciwnie. Tymczasem, dzięki pomocy zmarłego kilka lat wcześniej dziadka, Gwendolyn dowiaduje się coraz więcej o Strażnikach, o powodach Lucy i Paula do kradzieży przed laty chronometru i pobudkach kierujących hrabim Saint Germain. Czy dzięki tej wiedzy dziewczyna będzie bezpieczniejsza? A może sprowadzi sobie na głowę jeszcze większe kłopoty? Komu w tych trudnych dla siebie czasach może zaufać? Komu i czy w ogóle komukolwiek może zdradzić informacje, które pozyskała? Gdzie kryje się prawda? Czy to możliwe, by wszyscy od początku kłamali? A może ktoś, gdzieś u zarania podróży w czasie postanowił, że nikt poza nim nie powinien dowiedzieć się, czemu konkretnie wspomniane przenosiny w czasie służą? By się tego dowiedzieć, by poznać dalsze losy Gideona i Gwen, by przekonać się na własnej skórze, jak ta historia może się skończyć, koniecznie musicie przeczytać lub wysłuchać Zieleni Szmaragdu.
Przyznam szczerze, że odrobinę obawiałam się tej książki. Martwiłam się, że autorka nie da rady i obniży loty. Zadręczałam się, że będzie tak jak w przypadku wielu serii – im dalej tym gorzej. Wielkim więc zaskoczeniem dla mnie był fakt, że Zieleń nie tylko utrzymała poziom, ale dała mi nowe, nieznane dotychczas wrażenia, których zupełnie się po tej powieści nie spodziewałam. Choć akcja książki, a w zasadzie całej serii rozgrywa się w ciągu góra kilkunastu dni, to odnosi się wrażenie, że trwa ona o wiele dłużej. Każdy dzień wypełniony jest działaniem. Nie ma chwili wolnego czasu, nie ma możliwości zwolnienia i odsapnięcia. Czas na przemyślenia jest dla mięczaków. Tu trzeba działać bez zastanowienia. Często niestety takie działanie prowadzi bohaterów do ślepego zaułka, z którego trudno jest im się wydostać. Są w powieści momenty, w których odnosi się wrażenie, że gorzej już być nie może, że zaraz wszystko walnie i historia zakończy się. Jakimś jednak cudem z większości opresji zarówno Gwen jak i Gideonowi udaje się wyjść obronną ręką. W końcu jednak dochodzi do takiej sytuacji, z której najzwyczajniej w świecie wyjścia nie ma. Można umrzeć albo… umrzeć. Którą z opcji wybiorą nasi dzielni Podróżnicy? Gdzie doprowadzą ich własne decyzje? Czy to wszystko może się jeszcze dobrze skończyć? Ja już to wiem i nie żałuję ani minuty poświęconej na lekturę, a w zasadzie wysłuchanie ponownie znakomicie spisującej się w roli lektora Małgorzaty Lewińskiej. Zieleń Szmaragdu, tak samo jak Czerwień Rubinu i Błękit Szafiru warto poznać. Ta trylogia, choć skierowana raczej do młodego pokolenia, przypadnie do gustu i starszym czytelnikom. Myślę, że nawet osoby, które nie przepadają za wątkami paranormalnymi w literaturze znajdą w tym cyklu coś dla siebie. Został on zdecydowanie dobrze napisany. Polecam.
Sylwia Szymkiewicz – Borowska