W 1894 roku angielski pisarz i satyryk Max Beerbohm niezwykle trafnie przedstawił problem powstającego wówczas zjawiska malowania się kobiet, publikując tekst, którego konkluzją było proste i klarowne przesłanie: malowanie paznokci zatrzyma kobiety w domu, ponieważ najmniejszy ruch sprawi, że pieczołowicie nakładana warstwa lakieru odpadnie.
Od publikacji tego niegdyś kontrowersyjnego tekstu minęło ponad 100 lat, a przyglądanie się ciągle rozwijającemu się przemysłowi kosmetycznemu jedynie potwierdza zabawną i jednocześnie bolesną tezę brytyjskiego satyryka. Kobiety na przestrzeni jednego wieku stały się niewolnicami przedmiotów, jakie za czasów młodości Heleny Rubinstein były orędziem walki o równouprawnienie i wymarzoną wolność. A książka Ruth Brandon czy tego chce czy nie (choć mniemam, że wcale nie taki był jej cel) obnaża to, czego większość współczesnych pań wiedzieć nie chce – historia, którą opisuje jest nie tyle co wstydliwa, ale wręcz perfidna i straszna, a piękno, jakie chcieli stworzyć potentaci przemysłu kosmetycznego… nie jest w zasadzie pięknem. Albo po prostu wypacza jego pierwotną definicję, wedle estetycznej teorii nie oscylującej jedynie wokół naszej cielesności. “Wstydliwa historia piękna”‘ obrazuje poniekąd sposób w jaki cielesność ta została wyparta na pierwszy plan, dewaluując pozostałe wartości do najniższego poziomu. Brandon w błyskotliwy sposób zestawia ze sobą dwa, niezwykle różne sposoby powstania wielkich koncernów kosmetycznych, które reprezentuje wspomniana już wcześniej Helena Rubinstein i Eugene Schuellera. Oboje choć szybko zwojowali świat swoimi pomysłami i produktami, ścieżki jakimi podążali rzadko się ze sobą splatały.
Helena, nie posiadająca właściwie żadnego wykształcenia pozwalającego jej na badania nad upiększającymi właściwościami swoich produktów, kierowała się głównie swoją pewnością siebie i mądrościami ludowymi zdobytymi w żydowskiej rodzinie jakiej dane jej było się wychować. Schueller natomiast to żywe przeciwieństwo Rubinstein – solidnie wykształcony chemik, od najmłodszych lat wrzucony w wir pracy, nie zdawał się nigdy na intuicję czy życiowe mądrości. Gardził wręcz powierzchownym zarządzaniem firmą jaki reprezentowała wedle niego pochodząca z Krakowa Helena. Mimo to oboje doszli do władzy i pieniędzy jakie trudno było sobie w tamtych czasach wyobrazić. Większy respekt należy się tutaj w szczególności Helenie, która z racji swojej płci już na starcie była na straconej pozycji. Ale to właśnie nią kierowały idee, za jakimi kryła się niezwykle silna chęć niezależności i którą pragnęła obdarować także inne kobiety na całym świecie.
Brak podstawowej wiedzy na temat chemii i medycyny oraz promowanie nie dających żadnych rezultatów kosmetyków zdawało się schodzić na drugi plan. Kobiety niczym konspiratorki biegały w ukryciu przed swoimi mężami do pierwszych salonów piękności, chcąc choć na chwile zademonstrować swoją niezależność i wolność. A Rubinstein jak i Schueller dobrze wyczuwali ich nastroje i emocje znaleźli sposób na sprzedanie im tego, czego tak bardzo pragnęły. To, że w tej wojnie kobiety stały się tylko przedmiotem i królikiem doświadczalnym nie jest już tak istotne.
Przynajmniej według autorki, która swoją opowieść kończy dość pozytywnym akcentem, skupiającym się głównie na tym co kobiety osiągnęły dzięki firmom kosmetycznym, a nie co dzięki nim straciły i kim się stały. Mimo dość tendencyjnego podejścia Brandon do tematu, książka może okazać się doskonałym motorem do dalszych i bardziej wnikliwych rozważań nad problemem postrzegania piękna i jego sposobem kształtowania przez przemysł kosmetyczny. Ba, uważam wręcz, że nie powinno się jej treści pozostawiać samej sobie – każda kobieta winna zastanowić się nad dziwną i nie zawsze przyjemną historią przedmiotów, bez których nie wyobraża sobie życia, a które tak naprawdę sprawują nad nią władzę.
Agnieszka Emma Pawłowska