O dobry kryminał ostatnimi czasy coraz trudniej na naszym rynku. Albo dostajemy przedumaną opowieść trącącą naftaliną niebieskich zeszytów z serii “Ewa wzywa 07”, albo bezsensownie ociekające posoką historie nadsprawnych i nadinteligentnych osobników wśród ułomnego fizycznie i umysłowo stadła, albo znowu kalkę chandlerowskich, zalatujących smrodem nieprzetrawionego alkoholu, monologów przeplecionych plaskiem lania po pysku z otwartej ręki. Na szczęście od czasu do czasu mroczne kryminalne klimaty rozjaśnia światełko prawdziwej perełki. Do jednej z nich należy na pewno książka Pauline Rowson “Uwikłany”.
Główny bohater, Alex Albury, przebojowy pracownik agencji reklamowej, szczęśliwy mąż i ojciec dwóch synów, zostaje oskarżony o oszustwo i kradzież. Ponoć wraz z niejakim Andoverem założył fikcyjną fundację, na konto której trzech szanowanych biznesmenów przelało po milionie funtów. Wszystkie dowody przemawiają przeciw niemu, a skoro nie udaje się znaleźć enigmatycznego wspólnika przekrętu, tylko on trafia do więzienia. Po czterech latach odsiadki Alex postanawia znaleźć Andovera i dowiedzieć się czemu został wrobiony. Jak się okazuje korzenie zemsty tkwią głęboko w przeszłości i… niespełnionej miłości, przyjaciele okazują się wrogami, rzekomo oszukani biznesmeni skrywają niewygodne tajemnice, a gra idzie o nieco większą kwotę niż “marne” trzy miliony dolców… Niestety rozwiązanie tego historyczno-uczuciowo-finansowego węzła nie jest łatwe. Praktycznie wszystkie wiodące do niego nici kończą się śmiercią zamieszanych w sprawę ludzi.
Przyznać trzeba, że Pauline Rowson udało się stworzyć historię trzymającą czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Autorka skupiła się na ciągnięciu najważniejszych wątków, oszczędzając nam zbędnych szczegółów dotyczących kulinarnych dylematów czy częstotliwości wypróżnień głównego bohatera. Alex Albury, choć mocno doświadczony przez życie (stracił nie tylko wolność, rodzinę lecz również dobre imię) dochodzi wreszcie sprawiedliwości. Dobro zwycięża – koniec kropka.
Niestety nawet w tak dobrej pozycji znalazły się dwa drobne mankamenty, które nie tyle denerwują, co zwyczajnie śmieszą. Pierwszym są końcowe dialogi trącące nieco sztucznością i pretensjonalizmem, drugim jest słowo polecające pozycję wycięte z pisma poświęconego… jachtingowi!
Pomimo tych dwóch “usterek” pozycja ze wszech miar godna polecenia. Czyta się szybko, bez znudzonego przeliczania stron dzielących nas od zbawiennego słowa “koniec”.