Jednak nie jest to jedyny gatunek, jaki reprezentuje wokalistka – słychać tu wpływy jazzu, soulu oraz popu. To mieszanka iście fascynująca, poprzez którą wprawia słuchacza w bezruch – ten zastanawia się tylko nad mocą magicznych dźwięków płynących z odtwarzacza. Skąd ona się wzięła? – pewnie zastanawiał się niejeden. Jej muzyka jest kosmiczna, a ona sama jakby nie z tego świata. Wystarczy posłuchać dwóch-trzech kompozycji z “Vows”, aby się o tym przekonać. Barwne aranżacje, nieziemski wokal i to “coś”, co sprawia, że rzuca się wszystko, by słuchać jej bez końca. Kimbra zgrabnie łączy różne gatunki, z których powstaje hybryda na miarę Frankensteina, tyle, że w jej muzyce pobrzmiewa piękno. Nowozelandka dostarcza nam siebie w dawce, która może powodować zbiorową ekstazę.
Wystarczy spojrzeć na jej wygląd, jej ruchy, aby uświadomić sobie, że nie mamy do czynienia z osobą obecną myślami tutaj – jej świat, który sama wykreowała, nie przygarnia byle kogo. Aby zostać zaproszonym wewnątrz należy obcować z tego rodzaju muzyką. A żeby ją zrozumieć trzeba zajrzeć głębiej – to nie są dźwięki powierzchowne, one dotykają naszego wnętrza i tam oddziałują. Jak to jest możliwe? Trzeba spytać autorki choćby “Two Way Street” czy “Settle Down”. Obie kompozycje zaczarują słuchaczy – wielowarstwową aranżacją i przejmującym wokalem artystki.
A przecież to nie koniec – bo warto zajrzeć jeszcze w lirykę jej piosenek;. Czasami oszczędnie, ale nigdy bezpośrednio. Kimbra stara się w sposób poetycki dotrzeć do wielbicieli i nie spodziewajcie się, że każda piosenka posiada jedną interpretację. To udowodniła już w hicie Gotye, gdzie nad znaczeniem “Somebody That I Used To Know” głowiło się setki fanów.
“Vows” to tak bogate wydawnictwo, jak mało, które ostatnimi czasy. Posiada bogaty zasób dźwięków, jak i tekstów, dzięki czemu płyta nie znudzi się po czwartym czy piątym przesłuchaniu. Wciąż można odkrywać ją na nowo, co daje pole do popisu co bardziej oddanym fanom. Kimbra przygotowywała materiał przez trzy lata i to słychać – jest dopracowany do ostatniego elementu! I niech te poszczególne elementy dadzą o sobie znać jako całość, bo zwłaszcza wtedy płyta wydaje się niemal doskonała…