Dziki Zachód jest dla mnie krainą nie do końca odkrytą. Niewiele o tym czytałam, moją wyobraźnię ukształtował raczej serial Dr Quinn, a westernów nie oglądam. Dlatego, kiedy zobaczyłam zapowiedź książki Nowiny ze świata tak obiecująco opisywanej, reklamowanej naprawdę znaną nagrodą nie wahałam się ani chwili. Trochę ta książka musiała u mnie przeleżeć, trochę się bałam tego brzemienia, a trochę nie wiedziałam, czy na pewno wiedziałam, na co się porywam. Tylko że jak już zaczęłam czytać, to książka mnie dosłownie pochłonęła. Jest to specyficzna książka, raczej bez dialogów, o bardzo charakterystycznym nastroju. Dla tych, który lubią zapadać się w tekst i w refleksję, którzy lubią, gdy książka skłania ich do refleksji i pokazuje nowe tematy do rozważań.
Koniec dziewiętnastego wieku, weteran, człowiek samotny, po siedemdziesiątce, a więc w swoich czasach ktoś pokroju Matuzalema dostaje nietypowe zlecenie, poproszono go, by za spore pieniądze odstawił małą, bo dziesięcioletnią, dziewczynkę do jej krewnych. Dziewczynka – Johanna jest w specyficznej sytuacji, dwa razy jej świat się zawalił. Pierwszy raz, gdy miała sześć lat i na jej wioskę napadli Indianie, wioskę spalili, jej krewnych wyrżnęli, a ją uprowadzili. Przez lata dziewczynka dorastała w ich świecie, teraz ją odkupiono i wraca do swoich, ale jak wrócić, skoro kolejny raz musi się przestawić, porzucić swoje nawyki i zmienić środowisko.
Jak już wcześniej wspomniałam książka to głównie opisy, sytuacji, przemyśleń. Dialogi są, ale relacjonowane, co – umówmy się – nie każdemu może się podobać. Mnie to nie przeszkadzało, bo ważny dla mnie jest duch tej książki, taki trudny do uchwycenia, surowy, tchnący dekadencją. Mamy dwójkę ludzi, z dwóch różnych światów. On ma życie za sobą, widział wiele, a że żył w takich, a nie innych czasach to przeżył i widział wiele zła. Tymczasem dziesięciolatka, która teoretycznie powinna mieć całe życie przed sobą, z zerowym doświadczeniem a tymczasem oboje mogą się od siebie czegoś nauczyć. Oczywiście jest tak, że początki tej relacji są trudne, oboje nie chcą spędzać wspólnie czasu, patrzą na siebie spod brwi, to jednak z czasem dostrzegają, że podróż, którą postrzegali jako skaranie boskie, to może być dla nich obopólną korzyścią. Naprawdę jest to dobra książka, pod kątem językowym, ale i treściowym. Powinniście wziąć ją sobie na weekend, bo tyle wystarczy, żeby ją przeczytać, gdyż naprawdę nie jest obszerna, ale będziecie potrzebowali czasu i skupienia, żeby móc ją w pełni docenić.
Katarzyna Mastalerczyk