Zawsze wyróżniali się swoim graniem, będąc jedną z większych ikon rockowych bandów minionego wieku. Wprowadzili grunge na salony i temu gatunkowi pozostają wierni do dziś. Mimo zażartych wojen domowych i ostatecznej klęski zespołu w postaci zawieszenia działalności, po latach do siebie powrócili, by nagrać pierwszy studyjny album od 15 lat. Przed państwem Soundgarden i ich najnowsze dzieło – “King Animal”!
Po pięciu niemal perfekcyjnych krążkach i wciąż rosnącej sławie nastał czas niepokoju, który ostatecznie spowodował konflikt w zespole. Muzycy kazali czekać swoim fanom na nowy materiał ponad dekadę! Emocje narastają już od 2011 roku, kiedy to Chris Cornell ogłosił, że wracają do studia. Rodziły się plotki, czy współczesne Soundgarden pójdzie solową drogą obraną przez ich lidera, czy powrócą do starego, dobrego rockowego grania. “King Animal”, jak się okazuje, to pewnego rodzaju hybryda – z jednej strony udziela się to melancholia towarzysząca Cornellowi choćby przy “Euphoria Morning”, ale z drugiej to zalążek hitów z dawnych czasów, które usłyszęć mogliśmy na takich płytach jak choćby “Badmotorfinger”. Wokalista nie nawiązuje do współpracy z Timbalandem, z czego na pewno mogą ucieszyć się fani zespołu. To raczej poprawna, niekiedy solidna i porywająca dawka grunge’a, którą możemy interpretować jako powolne rozwijanie skrzydeł. Z pewnością czekają nas kolejne wydawnictwa Soundgarden, toteż “King Animal” należy uznać za obiecujący wstęp…
Poszczególne utwory nie są może tak poruszające jak niedawne “Live To Rise” z filmu “Avengers”, którego niestety zabrakło na płycie. Za to znajdziemy parę innych perełek, choćby otwierający płytę “Been Away To Long” czy zamykający “Rowing”. Chris Cornell przypomniał sobie jak powinien śpiewać czwarty największy wokalista wszechczasów według magazynu “Hit Parader”. Nie słychać tu może aż tyle charyzmy czy duszy, którą niejednokrotnie wokalista wkładał na albumach ukazanych w końcówce poprzedniego wieku, jednak nawet na “King Animal” Cornella słucha się z wielką przyjemnością.
Nie można powiedzieć, że to płyta słaba. Trudno ocenić też, że to płyta wybitna. To idealny środek, balans pomiędzy ostrą krytyką a pochwalnymi pieśniami. Jednocześnie ten album stanowi pozycję obowiązkową dla fanów zespołu – im nigdy mało, a na pewno będą zadowoleni, mogąc posłuchać nowego materiału twórców “Burden In My Hand” czy “Jesus Christ Pose”. Nawet słuchacze, którzy nie mieli do tej pory styczności z Soundgarden powinni być zadowoleni – “King Animal” będzie dobrym wstępem do zapoznania się z całą dyskografią. Płyta przede wszystkim nie nuży, ale dostarcza rockowych doznań. Soundgarden byli legendą… ja bym jednak powiedział, że wciąż są – ich klasa jest niezaprzeczalna i niech potwierdzi to nowo wydany “King Animal”!
Marek Generowicz