Są takie okładki, które kuszą swoim wyglądem. Są takie opisy, które intrygują zapowiedzią czegoś niesamowitego i ekscytującego. A gdy zdarzy się tak, że jakaś książka ma i to, i to, to nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, czy rzucony przez nią czar będzie trwał, czy też rozwieje się z chwilą jej otwarcia…
Pierwszy tom trylogii o Lennarcie Malmkviście z pewnością ma obie te rzeczy. Okładka bez dwóch zdań przyciąga wzrok, a kilkanaście linijek na jej tyle… z pewnością podsyca zainteresowanie i nęci obietnicą niezapomnianej lektury. I po części tak jest.
Po skończeniu długo zastanawiałam się, jakie mam odczucia względem tego tytułu. Że była to dobra lektura, nie podlega dyskusji. Jednak ma ona w sobie coś takiego, co śmiało można nazwać dziwnością. I jest to zdecydowanie zaleta tej książki. Choć nie każdemu może ona odpowiadać.
Przyznaję jednak, że nie obyło się bez turbulencji. Prolog bowiem wzbudził nie tylko mój apetyt na więcej, ale i wyobraźnię, która wręcz czekała tylko na to, by wizualizować kolejne sceny w mojej głowie z szybkością błyskawicy. Jednak już Rozdział pierwszy szybko sprowadził mnie na ziemię, każąc przystopować i grzecznie, acz niecierpliwie oczekiwać chwili, gdy będzie mogła [wyobraźnia] wznowić pracę. I tak mniej więcej dwieście stron odrobinę mi się dłużyło, raz przyprawiając mnie o znużenie, by po chwili na nowo zainteresować mnie fabułą. A gdy tylko moje oczy przeprawiły się przez połowę tekstu, z niecierpliwością rozpoczęłam przewracanie stron, by poznać finał, który, co oczywiste, pozostawia duuuuuuuuuży niedosyt. Pytanie, kiedy dane będzie poznać ciąg dalszy przygód Lennarta Malmkvista?
Lars Simon ma całkiem przyjemne pióro, choć momentami odrobinę ciężkawe. Autor lubuje się w opiach, które czasami obciążały fabułę, ale mimo to miałam wrażenie, że bezwzględnie musiały być właśnie tak rozbudowane, czy tak szczegółowe, by czytelnikowi nie umknęło nic, co Lars Simon chciał mu przekazać. Jednakowoż książka okraszona jest bardzo plastycznym językiem, przez co lektura przypominała, przynajmniej miejscami, kinowy seans. Opisy, dzięki temu, że są takie ?bogate?, pozwalają w jednej chwili zobaczyć to, co autor chciał, by czytelnik zobaczył i poczuł. Bo magia unosi się nie tylko w powietrzu….
Bohaterowie wykreowani przez Larsa Simona to z pewnością intrygująca zbieranina. Feeria charakterów i powierzchowności, która wielokrotnie wywołuje pobłażliwy uśmiech na twarzy, a niekiedy i zmusza otworzenia oczu ciut szerzej niż normalnie. Zdecydowanie to postaci są najistotniejszą częścią tej książki. To oni, wbrew pozorom, budują klimat i nadają całości głębi. I choć wydaję się, że to tytułowy bohater i mops to postaci główne, to tak naprawdę, gdyby jakąkolwiek z \”pobocznych\” usunąć, misternie zaplanowana fabuła rozsypałaby się jak domek z kart… Wszyscy są jednakowo ważni i istotni dla tej opowieści.
Lennart Malmkvist i osobliwy mops Buri Bolmena to nie lada gratka dla miłośników fantastyki osadzonej w szwedzkich realiach, pełnej deszczu, tajemnic, zagadek i magicznych artefaktów. Przyjemna lektura na listopadowe chłodne wieczory w towarzystwie kubka gorącej herbaty albo kakao.
Ciekawi, co też czeka Lennarta Malmkvista? Koniecznie to sprawdźcie, a słowo, że nie będziecie mogli doczekać się kontynuacji.
Michalina Foremska