Losy Ronana Keatinga na muzycznej scenie są dość zakręcone. Większość odbiorców już się pewnie pogubiło, czy kolejna jego płyta to nowe covery, duety czy występ ze swoim zespołem. Tym większe zdziwienie, że tegoroczne “Fires” to jego solowy debiut z zupełnie autorskimi piosenkami. I to w dodatku około 20 lat od swoich początków na scenie!
“Fires”, więc wydawać by się mogło, jest płytą perfekcyjną, ze starannie dobranymi utworami, przemyślanym przesłaniem i dojrzałością w głosie. I taka na ogół jest! Kompozycje zebrane na tym wydawnictwie posiadają wszystkie te cechy, za które Keatinga pokochaliśmy przy okazji jego wcześniejszych dokonań. Mają w sobie tę głębię z “Songs For My Mother” i przebojowość za czasów boysbandu Boyzone, a do tego ubarwione niesamowitą pozytywną energią i radością ze śpiewania, którą słychać w każdym dźwięku. Upust euforii artysta daje przede wszystkim na kawałku “Ninteen Again”, który z pozoru wydaje się być zbyt groteskowy i infantylny dla tak dojrzałego piosenkarza. Nic bardziej mylnego! Ronan Keating znów na płycie odmłodniał i stawia na muzykę popularną, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Jego kompozycje to nie tylko utęsknienie za miłością, ale także pochwała życia i radości z nim związanych. Na każdym kroku słychać realizm w jego głosie, jakby naprawdę wierzył i przede wszystkim wiedział o czym śpiewa. Po tylu płytach, przejściach i latach spędzony na scenie można przypuszczać, że człowiek zaowocuje doświadczeniem, jakie zdobył wcześniej. I mimo to, wydanie takiej płyty wciąż może być stresujące, a dużą uwagę przykłada się zwłaszcza na opinie słuchaczy, jak i krytyków. W końcu to nie jest kolejny wyrób masowy, a osobista płyta, z którą artysta chciał podzielić się z szerszą publiką. Stąd tak melancholijne kompozycje przemieszane z murowanymi hitami następnych miesięcy. Taki układ utworów może irytować, ale w efekcie trudno się zanudzić słuchając raz relaksacyjnych kawałków, a następnie czegoś żywszego, mocniejszego i bardziej chwytliwego…
Ronan Keating wie, co w trawie piszczy, stąd pomysł na trochę tradycyjną wersję popu. Jego “Fires” przypomina mi radość ze śpiewania w popularnym amerykańskim serialu “Glee”. Tu, jak i tam, utwory są porywające, a jednocześnie zawsze przenoszą ze sobą pewną głębię. Irlandczyk zbierał doświadczenia przez wiele lat kariery zawodowej, czasami będąc pod wozie, czasem na wozie. Wraz z wydaniem “Fires” mogę obwieścić, że Keating obecnie jest na wozie, lub jak kto woli płynie wraz z falą…
Marek Generowicz