Bob Dylan, można by powiedzieć, że jeden z twórców amerykańskiej sceny muzycznej wydał kolejny album. Mimo, iż piosenek napisał już setki, nadal nie przestaje wymyślać nowych czarujących i orginalnych aranżacji. Jego najnowsza płyta nie odchodzi jakością od pozostałych i tak jak w wcześniejszych artysta próbuje przemycić jakiś podtekst, zaczarowane słowa mające coś nam wbić do głów, choćby i siłą przez uszy.
Na najnowszej płycie pojawiły się ciekawe odniesienia do dobrze nam znanych rzeczy lub osób. Piosenka “Tempest” opowiada o RMS Titanic, który w nocy z 14 na 15 września zatonął podczas swojego dziewiczego rejsu. Artysta czerpał inspiracje przy pisaniu tej piosenki z filmu Jamesa Camerona “Titanic” (1997r.). Innym przykładem tego zjawiska może być utwór pt. “Roll on John”, który jest hołdem Dylan’a dla Johna Lennona i zawiera odniesienia do jego tekstów. Tego typu smaczki są bardzo ciekawym urozmaiceniem tej płyty i zachęcają do przyjrzeniu się sprawom, którym są poświęcone.
Wszystkie wykonania są bardzo profesjonalne i dopracowane od początku do końca. Delikatne dźwięki gitary w tle są idealnym wypełnieniem dla lekko ochrypłego głosu piosenkarza. Muzyka w swojej prostocie jest tak niezwykle klimatyczna. Czasami można się poczuć jak w starym amerykańskim pubie, gdzie popijając piwo można słuchać takich piosenkarzy jak właśnie Dylan, czy Luis Armstrong, a przynajmniej można w mojej głowie.
W całym albumie nie da się wyróżnić żadnej piosenki, która miałaby pełnić rolę singla, mimo iż jeden z utworów nosi ten sam tytuł co płyta i mogłoby to wskazywać na jego nadrzędność. Całość stanowi jedność uzupełniając się nawzajem. Znajdziemy tak coś szybszego, pikantniejszego, a także odrobinę melancholii i to wszystko w odpowiednich proporcjach. Znajduję się tam wszystko to do czego zdążył nas przyzwyczaić Bob Dylan przez wszystkie lata twórczości.
Niestety, płyta to nie jest idealna, przynajmniej nie dla mnie. Zdaje się być czasami trochę zbyt monotonna. Przyjemnie się ją słucha robiąc coś innego, gdy leci w tle. Przesłuchując ją raz po raz powtarzał się cały czas jeden z dwóch scenariuszy, albo czas zaczynał dłużyć mi się nieskończenie, albo zapadałem w przyjemny letarg. Co zdarzało się częściej trudno mi ocenić. Wydaję mi się, że raczej to drugie, bo inaczej nie potrafię wyjaśnić czemu nadal ją odsłuchuje. Mimo mieszanych uczuć polecam, idealne, by się wyciszyć, zwolnić i zastanowić się nad sobą.
Bartosz Karczewski