Z “Żelazną Damą” jest tak jak z samą Margaret Thatcher – można pochwalić za konsekwencję, ale i skrytykować za zasady. Najlepiej jednak wypośrodkować, czyli jednocześnie docenić zalety, ale i uwypuklić wady, dostrzegając różnorakie wątki rządów żelaznej ręki Wielkiej Brytanii. Dlatego nie dziwi, że Anglicy postanowili stworzyć film o tak kontrowersyjnej postaci Tym razem za losy słynnej pani premier wzięła się Phyllida Lloyd, twórczyni “Mamma Mia!”. O efekt można się było obawiać, bo reżyserka wcześniej nie była znana, choć na swoim koncie miała już współpracę z samą Meryl Streep. Stąd nie dziwi również jej angaż na główną rolę w tej produkcji.
Rządy Margaret Thatcher na wyspach kojarzy chyba każdy dorosły Anglik. Dlatego dość ryzykowną decyzją było powstanie filmu biograficznego, który skupiać się miał na losach pani premier podczas jej trzech kadencji. Próbę przeniesienia na ekrany kin burzliwych losów brytyjskiej władzy jeszcze za życia samej zainteresowanej poparła Meryl Streep, która wcieliła się w główną rolę. I to ona błyszczała na ekranie, nie pozostawiając nawet skrawka miejsca innym postaciom. Po seansie w głowie pozostaje tylko ona jedna, ze świetną charakteryzacją (zresztą słusznie docenioną Oscarem) oraz nieodzowną czarną torebką. Ministrowie, rodzina i inni bohaterowie pozostali w tyle, przy czym porzekadło “spektakl jednego aktora” nie można uznać tu za pozytyw. Margaret Thatcher jest na ekranie za dużo, a jednocześnie paradoksalnie za mało. Film niczym samolot lecący na Falklandy przelatuje przez całą historię kontrowersyjnej pani premier. Nie skupia się na żadnym wydarzeniu z jej rządów, a przedstawia ją zbyt ogólnikowo. Reżyser nie daje poznać jej ze strony bardziej ludzkiej, życie prywatne zostawia w spokoju, a przez półtorej godziny śledzimy rozmowy z rządem, wojnę o Falklandy czy walki o kolejne kadencje.
“Żelazna Dama” na pewno posiada walory edukacyjne, ale próżno szukać tu większych emocji, które wzbudziłaby u nas Margaret Thatcher twarzy Meryl Streep. Twórcy z całych sił chcą dorównać Helen Mirren i jej “Królowej”, ale zupełnie niepotrzebnie. Światowemu kinu nie potrzeba kolejnej kopii, filmu na identycznych zasadach, ale zupełnie nowej historii opowiedzianej własnym stylem.
Na brytyjskie kino w Europie nie ma mocnych, nawet historię własnego kraju opowiadają tak, że doceniają ich za Oceanem. Żelazną ręką trzymają kinematografię na starym kontynencie i jak nikt potrafią połączyć komercję z kinem artystycznym. “Żelazna Dama” bądź, co bądź to udana produkcja, którą ogląda się przyjemnie. Dostarcza widzowi wiedzy o historycznej postaci i przybliża jej losy, ale nie daje poznać jako osoby prywatnej, w gruncie rzeczy takiej jak każdy z nas. Mimo wszystko spokojnie DVD z tym filmem mogę położyć obok “Jak zostać królem” czy wspomnianej już wielokrotnie “Królowej”…
Marek Generowicz