Porównywana do Adele Adkins czy Ellie Fitzgerald. Uznawana za
“debiutantkę roku”. Swoją pierwszą płytą udowadnia, że w czasie muzyki
elektronicznej i początku królowania alternatywy można znaleźć jeszcze
płytę staroświecką, prostą w swoim wykonaniu, skupiającą się na wokalu. I
przede wszystkim miło się ją słyszy…
Szkotka ma doskonałe predyspozycje. W pierwszych dźwiękach można ją
pomylić z Beyonce, lecz Brytyjka ma większą wrażliwość oraz dystans.
Dodatkowo cechuje ją dobre panowanie, tak istotne w kompozycjach, które
znalazły się na “Our Version Of Events”. Cała płyta to zbiór piosenek
popowych z elementami soulu i R&B. Emeli świetnie poradziła sobie w
singlach, które są potencjalnymi hitami. Zarówno rewelacyjne “Heaven”,
jak i bardziej nastawione na odbiór masowy “Next To Me” robią pozytywne
wrażenie. Jednak Szkotkę najlepiej jest słuchać w melancholijnych,
łzawych i rzewnych balladach. Sentymentalnie, balansując pomiędzy
wysokimi a niskim dźwiękami udowadnia, że ma ponad przeciętny wokal. Co
tu dużo mówić, kobieta ma kawał głosu, który mogą jej pozazdrościć
czołowi artyści.
w jej wykonaniu są prawdziwe, przesiąknięte emocjami, jak “My Kind Of
Love” oraz “Mountains”. Jednak największe wrażenie wywiera kawałek
“Clowns”, będący najlepszym utworem na tym wydawnictwie. Artystka
pokazała w nim pełnię swoich możliwości, opierając się na wrażliwości
słuchacza i wykorzystując zalety swojego wokalu. Również w warstwie
lirycznej płyta wyróżnia się spośród wielu innych. I tu, po raz kolejny,
Emeli Sande pokazuje, że jest wszechstronną wokalistką. Jej teksty
traktujące o sprawach ważnych, jak miłość czy wiara, są realistyczne.
Wydają się być wyciągnięte z życia. Z naszego życia…
Version Of Events” to debiut wymarzony. Artystka podniosła sobie tym
albumem poprzeczkę bardzo wysoko dla kolejnych wydawnictw. Jednak mając
taki głos, o ponad przeciętnych możliwościach oraz pióro godne
pozazdroszczenia wydaje się być realne, że następne wydawnictwa
wokalistki będą jeszcze bardziej dojrzałe, przebijając artystycznie ten
album. Czego jeszcze chcieć od tak znakomitej artystki? Rozgłosu i sławy,
bo to cechuje największych. Więc nie pozostaje mi nic innego jak
zachęcić was do sięgnięcia po ten album, aby przekonać się, co takiego
przygotowała Emeli Sande. A uwierzcie mi, że naprawdę warto, bo teksty
napisane są pod natchnieniem, przenosząc realistyczne aspekty ludzkiego
życia. Warto dla głosu, jakby należący do zstępującego z nieba anioła…
Reedycja krążka zawiera dodatkowo 5 utworów, których próżno szukać na wersji standardowej, m.in. single Naughty Boja czy Labrinth z gościnnym udziałem Sande oraz cover nieśmiertelnego przeboju Lennona – “Imagine”. Zwłaszcza dodanie do tracklisty tego ostatniego może spotkać się z wieloma zarzutami – tylu artystów próbowało już swoich sił w tym utworze, a przecież z założenia nie będzie lepsze od oryginału. A jednak wokalistka podjęła się tego zadania i zaśpiewała z sercem, acz delikatnie, co od razu przywołuje mi na myśl jej występ na Otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Londynie, kiedy to lekko stremowana wystąpiła przed miliardem widzów. Moim numerem jeden jest jednak “Beneath Your Beautiful”, które stanowi połączenie specyfiki Labrinth i twórczej weny Emeli Sande. Dla tych kawałków zdecydowanie warto zakupić wersję rozszerzoną!
Marek Generowicz