Zdobyła do tej pory aż 6 statuetek Grammy i sprzedała ponad 20 milionów płyt… Taylor Swift to jedna z najbardziej wpływowych osób w show-biznesie, a przy tym mocno związana z muzyką country. W Polsce nie zdobyła jeszcze tak dużej popularności jak w innych krajach Europy czy USA, gdzie jej sława jest porównywalna z Justinem Bieberem. To aż nieprawdopodobne, że mając 22 lata, wydaje już swój czwarty longplay, a każdy kolejny jest jeszcze lepszy niż poprzednik. Zachowując taki progres strach się bać, jak dobrzy będą następcy “Red”…
Skupiając się na samym krążku, to przede wszystkim artystka odeszła od standardów muzyki country. Różnicę łatwo wychwycić słuchając choćby Luke’a Bryana czy osławione Lady Antebellum – Taylor Swift zgrabnie łączy gatunki, przez co jej wersja country, przynajmniej na tej płycie, nie razi swoim optymizmem czy pijaną euforią. Amerykanka wprawdzie śpiewa o urokach zakochania się, ale dostrzega też jej ciemne strony, tj. odejście czy zawód miłosny. Skoczne, wesołe melodie przeplata poruszającymi tekstami i wręcz melodramatycznymi utworami. “Red” nie ma określonego nastroju, słuchacz musi doświadczyć wszystkiego, a tak duże zróżnicowanie sprawia, że poszczególne kawałki polubi każdy.
Utwory otwierające album to zdecydowanie ukłon w stronę korzeni artystki, czyli typowe przykłady muzyki country. Potem przeplata się to dziewczęcymi kawałkami jak “We Are Never Getting Back Together” czy “I Knew You Were Trouble” – oba do bólu przypominające mi Avril Lavigne z płyty “Goodbye Lullaby”. Następnie na scenę wkracza Taylor stonowana, nastrojowa, czego przykładem jest choćby “Sad Beautiful Tragic”. Również pod tę kategorię z pewnością podchodzą dwa świetne duety – z Edem Sheeranem oraz Garym Lightbody ze Snow Patrol. Mimo tego, że całościowo tworzą klimat i mogą wprawiać w melancholijny nastrój, tak nie uniknęły pewnych niedociągnięć… “The Last Time” zaczyna się zbyt niemrawo i rozkręca się dopiero pod koniec, a “Everything Has Changed” Taylor przekrzyczała ciepły do cna głos Sheerana. Tak czy inaczej oba utwory stanowią jasny punkt płyty i aż szkoda, że artystka nie pokusiła się o więcej tak ciekawych kolaboracji.
“Red” zaskakuje mnie na każdym kroku. Mimo, że na standardową wersję płyty postanowiła zamieścić aż 16 kompozycji, to wszystkie trzymają poziom, choć są gatunkowo mocno zróżnicowane. Pojawiają się wpływy elektroniki (choćby “I Knew You Were Trouble”, klasyczne wakacyjne przeboje (“We Are Never Getting Back Together”) czy country w najlepszym wydaniu (“The Lucky One”). Nie da się ukryć, że to album, którego walory przykrywają wszelkie niedociągnięcia. Jeśli do tej pory nie mieliśmy w Polsce do czynienia z efektem Taylor Swift, myślę, że po wydaniu “Red” są spore szanse, aby taki i u nas się pojawił…
Marek Generowicz