Kiedy 13 sierpnia 1926 roku w Biránie w prowincji Oriente swój pierwszy okrzyk wydał Fidel Alejandro Castro Ruz, ani jego matka – Lina Ruz, ani tym bardziej Angel Castro – zamożny plantator trzciny cukrowej, nie podejrzewali nawet, że oto wydali na świat najdłużej rządzącego dyktatora na świecie (1 stycznia 1959 r. – 24 lutego 2008 r.), którego nieograniczona władza pochłonęła – według nieoficjalnych źródeł – ok. 100 tys. ofiar.
Zarówno w czasie pobierania nauk w jezuickim Colegio Lasalle i Colegio Dolores w Santiago de Cuba, a potem w Colegio Belen w Hawanie, elitarnej szkole dla arystokracji i burżuazji, uchodzącej za kuźnię młodych kadr dla konserwatywnych sił politycznych rządzących wyspą, nic nie wskazywało na to, że ten wybitny uczeń i sportowiec na zawsze zmieni oblicze wyspy. Dopiero na studiach na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Hawanie Fidel począł odkrywać oblicze rewolucjonisty. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu tytułu doktora prawa cywilnego i licencjatu prawa dyplomatycznego. Czy jednak ówczesny bojownik, walczący o prawa biedoty, i znany nam obecnie dyktator to jedna i ta sama osoba? Okazuje się, że nie!
Trudnego zadania przybliżenia drogi na szczyty władzy i ewolucji światopoglądowej Fidela Castro podjął się Volker Skierka, który sięgnął do mało znanych źródeł i dokumentów, m.in. zapisów związanych z Kubą w NRD-owskim biurze politycznym i Stasi. Choć z książki bije niewątpliwa sympatia autora do Maximo Lidera, określonego przez jednego z brytyjskich ambasadorów jako mieszaninę “Martiego, Robin Hooda, Garibaldiego i Jezusa Chrystusa”, to nie można odmówić mu niezależności i trafności sądów o całym panteonie kubańskiej rewolucji.
Droga Castro do objęcia nieograniczonej władzy na wyspie nie przejawiała na swym początku komunistycznych ciągot. Nie chodziło o stworzenie czerwonego przyczółka zaledwie 80 kilometrów od wybrzeża Florydy, lecz zakończenie krwawych rządów tkwiącego w kieszeni Stanów Zjednoczonych Fulgencio Batisty. Głoszone w tamtych czasach przez Fidela deklaracje polityczne i gospodarcze, wyraźnie pokazują, że fundamentem rewolucji było obalenie tyrana, wyrwanie Kuby z amerykańskiej zależności i stworzenie w pełni wolnego państwa. Wydawać się mogło, że najtrudniej będzie spełnić ten pierwszy warunek – dziś wiemy, że obalenie reżimu Fulgencio Batista y Zaldívara było zaledwie wstępem do o wiele trudniejszej bitwy.
Wojowanie z uzbrojonymi po zęby wojskami rządowymi Castro rozpoczynał z 21-osobową grupką niedobitków ocalałych po niefortunnym lądowaniu ekspedycji na wyspie. Pomimo początkowych problemów i wbrew wojennej logice partyzanci odnieśli całkowite zwycięstwo. Niestety późniejsze działania zmierzające do wyzwolenia gospodarki kubańskiej z rąk obcego kapitału – pomimo braku własnego, niefortunne i nieprzemyślane reformy oraz monokultura trzciny cukrowej spowodowały, że kraj zaczął powoli chylić się ku upadkowi. Przyczyna takiego stanu rzeczy była prosta. Za rządów Batisty 40 procent kubańskiego cukru powstawało w rafineriach będących własnością Amerykanów. Do nich należało 90% sieci telefonicznych i energetycznych. Dominowali w transporcie, przemyśle naftowym, wydobyciu niklu, kontrolowali bankowość i kredyty. Do USA wędrowało w sumie dwie trzecie dóbr całego kubańskiego eksportu, natomiast trzy czwarte importu pochodziło właśnie ze Stanów Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że nagła blokada ze strony rozeźlonego pozbawieniem wpływów na Kubie potężnego sąsiada wpłynęło niekorzystnie na jej sytuację gospodarczą. Choć wcześniej Fidel Castro nie przejawiał komunistycznych sympatii (jawnie skrytykował m.in. pacyfikację Czechosłowacji przez ZSRR w 1956 r.), to w obliczu zaistniałej sytuacji począł szukać poparcia czerwonych towarzyszy zza wielkiej wody.
“Nie chcieliśmy wyjść naprzeciw rozpaczliwym dążeniom Kuby pragnącej postępu gospodarczego. (…) Wykorzystywaliśmy wpływy naszego rządu, aby promować interesy i wzrost dochodów prywatnych firm amerykańskich, które zdominowały gospodarkę tej wyspy. (…) To zatem nasza własna polityka, nie zaś polityka Fidela Castro, sprawiła, że nasz dawny sąsiad obrócił się przeciw nam” – mówił John F. Kennedy, jeszcze jako kandydat na prezydenta USA. Trudno nie zgodzić się z takim rozumowaniem.
To nie kto inny tylko Stany Zjednoczone wyhodowały komunistyzną satelitę niedaleko swoich granic. To one stworzyły Castro jakiego znamy – wydarzenia jakie nastąpiły po zwycięstwie rewolucji były konsekwencją nieprzemyślanych i krótkowzrocznych decyzji ufnych w swą nieomylność amerykańskich polityków. Zauważył to również Volker Skierka, który w Maximo Liderze zobaczył nie tylko zbrodniarza, lecz również wielką osobowość, postać która na zawsze zmieniła nie tylko historię Ameryki Łacińskiej, lecz wpłynęła na historię całej cywilizacji.
Grzegorz Raczek