Spacerując po Trondhaim, syn autora natyka się na kostkę brukową z wyrytym nazwiskiem żyda zamordowanego podczas II wojny światowej. Jak się okazuje, kostka jest częścią instalacji artystycznej, mającej upamiętniać ofiary Holokaustu – podobne można znaleźć na ulicach innych europejskich miast. Wydarzenie to staje się dla Simona Strangera przyczynkiem do opowieści o rodzinie swej żony i zrekonstruowania jej losów w czasie wojny oraz po jej zakończeniu – szczególnie mocno pisarz interesuje się postacią zamordowanego przez nazistów Hirscha Komissara. Za punkt wyjścia do tej opowieści Stranger obiera dom, w którym kilkoro członków rodziny Komissarów mieszkała po wojnie, a który za czasów niemieckiej okupacji był siedzibą słynącego z okrucieństwa agenta gestapo Henry\’ego Rinnana.
Jak długo można pisać o II wojnie światowej? Chciałoby się powiedzieć, że tak długo aż ludzie wyciągną wnioski z tego wydarzenia, na to jednak, jak pokazują ostatnie wydarzenia, bynajmniej się nie zanosi. Inaczej więc: tak długo, jak będzie można powiedzieć na ten temat coś nowego lub zastosować nowatorską formułę literacką. Simon Stranger daje czytelnikowi i jedno i drugie – przynajmniej czytelnikowi polskiemu, mającemu (zazwyczaj) dość umiarkowaną wiedzę na temat wojennej historii krajów skandynawskich. Leksykon światła i mroku wpisuje się w nurt rozliczeniowy w literaturze norweskiej, w którym pisarze przepracowują traumę kolaboracyjnej przeszłości z czasów II wojny światowej. Nie ma bowiem co ukrywać: ziarno nazistowskiej ideologii padło w Norwegii na podatny grunt, a współpracę z okupantem podjął nie tylko osławiony przywódca faszystowskiej partii Nasjonal Samling i ówczesny premier – Vidkun Quisling. Tzw. zwykli obywatele również gorliwie współpracowali z nazistami, widząc w tym możliwość przetrwania lub realizowania jednostkowych interesów. Trzeba jednocześnie przyznać, że po wojnie Norwegowie szybko rozliczyli zbrodniarzy wojennych i kolaborantów – kilkadziesiąt osób skazano na śmierć, kilku tysiącom wymierzono karę pozbawienia wolności. Trauma jednak pozostała, a literatura to jedna z form jej przepracowania.
W Leksykonie światła i mroku Simon Stranger kreśli nie tylko przekonujący obraz jednego z najbardziej zagorzałych i brutalnych norweskich agentów gestapo, przedstawia też mechanizm sprawiający, że przyzwoity człowiek niemal z dnia na dzień staje się pozbawionym emocji potworem. Henry Rinnan w jego ujęciu to całkiem sympatyczny, przedsiębiorczy chłopak, który mógłby stać się zagorzałym zwolennikiem norweskiego ruchu oporu, gdyby nie przekleństwo determinujące całe jego życie: niski wzrost. Niemcy wykorzystali jego kompleksy, narastającą frustrację, poczucie permanentnego odrzucenia oraz trudną sytuację finansową, wydobywając na powierzchnię tłumione dotąd okrucieństwo i sadyzm. Mechanizm stary jak świat, wciąż jednak z powodzeniem wykorzystywany m.in. przez ugrupowania terrorystyczne na całym świecie. Choćby z tego powodu warto nadal o tym mówić, zwłaszcza gdy robi się to w tak doskonały literacko sposób, jak w Leksykonie światła i mroku. Fabuła powieści oparta została na prawdziwych wydarzeniach, w niczym nie przypomina jednak lekcji z podręcznika do historii – to opowieść o człowieku z krwi i kości, tym bardziej przerażająca, że prawdziwa. Opowieść, z której nawet – a może zwłaszcza – dziś warto wyciągać wnioski.
A forma? Cóż, słowo \”leksykon\” nie znalazło się w tytule powieści bez powodu. Książka faktycznie ma postać leksykonu, w którym każdy rozdział zaczyna się kolejną literą alfabetu. Nie mam pojęcia, jak tłumaczka zdołała dopasować oryginalny tekst do realiów polszczyzny, czuję jednak, że wykonała kawał intelektualnej roboty i chylę przed nią czoła. Co ważne, nowatorska postać powieści w żadnym momencie nie odwraca uwagi czytelnika od fabuły – to raczej intrygujące jej uzupełnienie niż tzw. przerost formy nad treścią. Simon Stranger po mistrzowsku połączył powieść z reportażem, w którym rekonstruuje w niej nie tylko losy Henry\’ego Rinnana, ale także dzieje rodziny swojej żony, niezwykle mocno doświadczonej podczas II wojny światowej. Przyjął też dość ciekawą perspektywę, narracja ma bowiem postać monologu (a może listu?), którego adresatem jest Hirsch Komissar – więź, jaką narrator nawiązał z człowiekiem, którego nigdy nie poznał, opartą nie na utraconej wspólnej przyszłości lub spajających doświadczeniach z przeszłości, lecz na zwykłej ludzkiej empatii, wywołuje u czytelnika ciarki na skórze. Chyba właśnie ten motyw – jednostronnej rozmowy ze zmarłym, oddziałuje na odbiorcę najmocniej, mocniej nawet niż sama historia Komissara i jego bliskich.
To jednak nie wszystko, Simon Stranger równie dużo uwagi poświęca bowiem rodzinie, która po wojnie zamieszkała w domu należącym do Rinnana i jego bandy. Domu będącym niemym świadkiem bestialstwa i sadyzmu, a przez to przesiąkniętym złem do ostatniej cegły. W ten sposób autor zadaje pytanie o ciągłość zła, możliwość jego dziedziczenia i skalę oddziaływania – zastanawia się, czy zło umiera wraz z wyrządzającą ją osobą, czy jest niezależnym bytem zarażającym kolejne osoby i czy w zgodzie z zasadą patrzenia w przyszłość i budowania nowej rzeczywistości można łatwo zapomnieć i odciąć się od dramatycznej przeszłości. Odpowiedzi na te pytania udziela tylko częściowo, pozostawiając czytelnika z głową przepełnioną refleksjami, które długo jeszcze nie dają o sobie zapomnieć. Simon Stranger nie stosuje przy tym tanich chwytów – porusza, ale nie szantażuje emocjonalnie ckliwymi opisami i tandetnymi chwytami retorycznymi.
W ostatnich miesiącach tematyka wojenna, a zwłaszcza obozowa, stała się niezwykle wręcz modna, w efekcie czego sięgać po nią zaczęli pisarze wszelkiej maści – w większości, niestety, słabiej władający piórem i wybierający ckliwie jarmarczną otoczkę fabularną. Warto jednak nie zrażać się i szukać, w zalewie tandety trafić można na prawdziwe perły, a Leksykon światła i mroku bez wątpienia do klejnotów tych należy.
Blanka Katarzyna Dżugaj