A zapowiadało się tak pięknie… W sierpniu światu ukazany został singiel promujący najnowszą płytę Muse. Chodzi mi o “Madness”. Wcześniej na youtube pojawiły się jeszcze dwa inne utwory, ale dopiero po tym kawałku ruszyła lawina. Fani byli nieco zadziwieni odstępstwem od wcześniejszych brzmień. Zespół zapowiadał nowy krążek – “The 2nd law” – jako coś innego, z dubstepowymi inspiracjami. Na nich też, jak widzę, wpłynął choć trochę Skrillex. Ale do rzeczy… trzeba było czekać do października. Co więcej, formacja zapowiedziała trasę koncertową promującą nową płytę i mieli przyjechać do Polski, dokładniej do miasta prawie w samym centrum naszego kraju – Łodzi. Znając i nawet lubiąc wcześniejsze Muse, zachęcona przez świetne “Madness”, zabrałam się za płytę.
I co najgorsze, nie zapadła mi w pamięć. Słuchałam jej nie raz, usilnie starając się wbić jakieś utwory poza singlem do głowy, ale się nie udało. Zaczęłam potem też kojarzyć “Follow Me”, może przez to, że przy produkcji brał udział Nero, znany z utworu “Promises”. Założenie było takie, że na punkcie tej płyty oszaleję. Że będę uwielbiać wszystkie piosenki. Trochę nie wyszło, ale niechętnie przyznaję, że z ich poprzednim krążkiem było identycznie. Miało też być inaczej, a aż tak bardzo inaczej nie jest. To wciąż to samo Muse, te same brzmienia gitar, ten sam ton głosu Matta, czyli to, za co zostali pokochani. I nadal są, przez niektórych bardziej, przez niektórych mniej.
Wynalazłam jeszcze pewien śliczny utwór – “Big Freeze” – czyli kwintesencję twórczości zespołu. Jest w tej piosence energia, chwytliwa melodia, ciekawy tekst: “Hear me, What words Just can’t convey, Feel me, Don’t let the sun in your heart decay”. Wszystko pięknie i przyjemnie, to dlaczego cała płyta nie jest taka w moim subiektywnym odczuciu? Może przez dwa ostatnie utwory, czyli instrumentalne dźwięki z średnią ilością tekstów, które ni ziębią, ni grzeją? Może zbyt duże oczekiwania w stosunku do płyty? Może fakt, że zapomniałam, że podobnie było z poprzednią i z poprzednią?
Tylko nawet nie sugerując się moimi słowami, i tak każdy, kto choć przez krótki moment swojego życia lubił Muse, sięgnie po płytę. I pewnie mu się spodoba. Można tańczyć do utworów, niektóre są tak pocieszne, że aż uśmiech wykwita na twarzy. Doskonałe polepszacze humoru. Za całokształt stawiam 7. Nie było tak źle, jak być mogło, ale wybitnie też nie (i szkoda)…
Sihhinne