Kto znajdzie choć jedną osobę, która nie słyszała jeszcze o \”Pieśni Lodu i Ognia\” lub o \”Grze o Tron\” (bo pod taką nazwą ta seria jest bardziej znana), może zacząć grać w totka, ponieważ prawdopodobieństwo znalezienia takiej osoby jest bliskie zeru. I nie chodzi mi tutaj o znajomość grubych tomiszczy od Georga R.R. Martina albo popularnego serialu, ale o choćby świadomości, że taki twór istnieje. To tak, jakby ktoś nie wiedział, kim byli The Beatles lub nie umiał powiedzieć, kto napisał Pana Tadeusza, albo nie słyszał nigdy o tabliczce mnożenia. Przyznajcie – dosyć to absurdalne.
Trzecia część, a w zasadzie pierwszy tom trzeciej części, ponieważ \”Nawałnica mieczy\” została podzielona na dwa tomy – pierwszy z nich \”Stal i śnieg\” oraz drugi \”Krew i złoto\” rozpoczyna się krokiem wstecz. Z początku nie czytamy o kolejnych losach bohaterów, a przeżywamy wydarzenia, które rozgrywają się równolegle ze zdarzeniami z ostatnich rozdziałów \”Starcia królów\”, czyli drugiego tomu cyklu. Przedstawienie przez autora tych incydentów nie jest jednak bezpodstawnym powrotem do przeszłości, a zapowiedzią kolejnych spraw z nich wynikających. To sprawia, że złożoność tej książki, a wręcz całej serii \”Pieśni Lodu i Ognia\” jest imponująca.
Edycja ilustrowana, która trafiła w moje ręce, jest niesamowita. Samo patrzenie na tak kunsztownie wykonane dzieło zachęca do sięgnięcia po lekturę. Od dawna nie miałam aż takiej ochoty, aby przeczytać coś z mojej półki, jak właśnie teraz, gdy stałam się posiadaczką ilustrowanej edycji \”Pieśni Lodu i Ognia\”. Poprzednie części niestety czytałam w klasycznym, mniej okazałym wydaniu, co oczywiście nie ma wpływu na treść, ale przyznajcie sami – znacznie przyjemniej jest czytać coś z pięknymi grafikami i cudowną wręcz okładką, niż bez nich.
Skupiając się na akcji, pomimo blisko 700 stron tekstu, nie czuć zmęczenia. Autor zaskakuje czytelników przeróżnymi zwrotami akcji, dużo się dzieje, a dodatkowo, jeśli się nie mylę, ta część zaczyna odbiegać fabułą od serialu, dlatego też miłośnicy ekranizacji w tej części znajdą coś dla siebie. Od samego początku zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, w środku przebieg zdarzeń odrobinę zwalnia, żeby na koniec na powrót porwać nas z pełną siłą w samo oko cyklonu i pozostawić z ogromną chęcią przeczytania kolejnej części.
Tylko czy mając w rękach takie cudo myśli się w ogóle o fabule? I tak, i nie. Aczkolwiek połączenie świetnego wnętrza ze zjawiskowym wydaniem sprawia, że jest to istny majstersztyk. Muszę przyznać, że z początku lekko się rozczarowałam. Przede wszystkim odrobinę brakuje mi jakiegoś lepszego zdobienia grzbietu, ponieważ przednia i tylna okładka są misternie zdobione i naprawdę robią wrażenie, natomiast grzbiet jest nienaturalnie zwyczajny, a to przecież on powinien najpiękniej prezentować się na półce. Drugą ważną dla mnie kwestią były ilustracje w środku. Choć poprzednie części czytałam w innym wydaniu, to po otrzymaniu dwóch tomów trzeciej części cyklu, postanowiłam porównać \”Grę o Tron\” z \”Nawałnicą mieczy\”. Po pobieżnym przejrzeniu stwierdziłam, że w książce, o której Wam tutaj piszę, jest mniej ilustracji. Nie każdy rozdział został okraszony grafiką, co jak zauważyłam, miało miejsce w \”GoT\”. Niemniej jednak ilustracje, zarówno te czarno-białe, jak i te w kolorze robią wrażenie i nie można odmówić talentu ilustratorowi Gary\’emu Gianni.
Na ocenę, poza fabułą, wpływa oczywiście wydanie. Poza okładką i ilustracjami otrzymujemy przedmowę Neila Gaimana (którego książki również uwielbiam) oraz dodatek objaśniający konfiguracje rodzinne i zależności między dworami, co jest bardzo przydatne, jeśli ktoś straci orientację w sytuacji.
Edycję Ilustrowaną \”Pieśni Lodu i Ognia\” warto mieć na półce, nawet jeśli czytało się ją już w innym wydaniu. Z pewnością cała seria będzie się prezentowała wyśmienicie. A jeśli oglądałeś serial, to polecam także papierową wersję – na pewno nie pożałujesz.
Anita Szynal-Wójtowicz