Uwielbiam Turcję, mieszkałam i pracowałam tam łącznie kilka lat, gdy na rynku wydawniczym pojawiła się książka \”Stambuł do zjedzenia\” autorstwa Bartka Kieżuna wiedziałam, że po prostu muszę ją przeczytać. Rekomendacje takich sław jak Grzegorz Turnau oraz Daria Pawlewska (redaktor naczelna magazynu KUKUBUK) tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że tytuł ten warty jest uwagi.
Rozpakowując przesyłkę, szepnęłam \”wow\”, a uwierzcie mi, rzadko to robię. Oczywiście widziałam okładkę wcześniej, w Internecie, ale żadne zdjęcie nie było w stanie oddać jej subtelnego piękna. Twarda oprawa to coś, co pierwsze rzuca się w oczy potencjalnemu czytelnikowi. Ja zwróciłam uwagę na zdjęcie – zbliżenie na ręcznie tkaną materię, być może kilim – precyzyjne sploty, tworzące skomplikowany, orientalny wzór. Dla mnie stanowił on zapowiedź pięknych, wielowymiarowych historii. Wisienką na okładkowym torcie był sam tytuł, wyszczególniony srebrną farbą, podobnie zresztą jak imię i nazwisko autora.
Książka oficjalnie została zaliczona do kategorii \”kulinaria\”. Automatycznie umieszczono ją na jednej półce z innymi książkami kulinarnymi. Ja określiłabym ją nieco inaczej. Moim zdaniem to najsmaczniejszy przewodnik po Stambule, jaki ostatnio zdarzyło mi się czytać. Liczne przepisy były dla mnie jedynie dodatkiem do cudownych historii, anegdot i faktów historycznych, składających się na pasjonującą opowieść o mieście dwóch kontynentów oraz dziesiątek współtworzących je kultur.
Ogromnym plusem całości jest poczucie humoru oraz dystans, z jakim autor podchodzi do samego siebie, ale też innych ludzi czy zdarzeń. Nie mogę też pominąć doskonałego sarkazmu wzbogacającego treść książki. Wszystkie te wymienione zabiegi literackie, ale też osobowość Bartka Kieżuna, stały się integralnymi składnikami tego niezwykłego kulinarnego przewodnika. Przyznaję, wielokrotnie wybuchałam śmiechem, czytając uwagi, spostrzeżenia czy też komentarze do wydarzeń, rozgrywających się współcześnie, bądź też przed wiekami.
Słowo pisane zostało uzupełnione poprzez zdjęcia przedstawiające nie tylko poszczególne potrawy, ale również wycinki miasta. Fragmenty budowli, uliczne zwierzęta i sceny z życia zwykłych ludzi. Codzienność przeżywana z dala od turystycznego tłumu, wędrującego głównymi arteriami metropolii.
Całość została podzielona na cztery główne działy:
\”Herbata i simit, czyli śniadanie\” tu do moich faworytów należą przepisy na Simit (przy najbliższej okazji wypróbuję go, ponieważ bardzo brakuje mi w Polsce tego smaku) oraz Menemen (w tej kwestii stoję w opozycji do autora i zdecydowanie należę do opcji bezcebulowej). Czytelnicy, którzy nie byli w Turcji, będą mieli okazję poznać, czym jest tureckie śniadanie i odkryć, jak dziwne rzeczy jada się na pograniczu Europy oraz Azji.
\”Ajran i kebab, czyli obiad\” zawiera najpopularniejsze dania serwowane w środku dnia (chociaż nie tylko!). Cieszę się, że dzięki autorowi takie dania jak Tavuk Şiş, Mercimek Çorbas? czy Biber Dolmas? zagoszczą na naszych polskich stołach. Mam tylko jedną uwagę. Autor z pewnością wie, czym jest Ajran, ja również mam wiedzę na ten temat, ale czy każdy \”laik\” będzie rozumiał, o co chodzi?
\”Kawa i deser, czyli podwieczorek? kryje wszystko to, co bez wątpienia skusi najwybredniejszych smakoszy słodyczy. Jedyny wyjątek może stanowić \”Aşure\” – deser bardzo specyficzny i chyba zbyt orientalny jak na nasze podniebienia. Miałam okazję jeść go wielokrotnie i przyznam, że nie przepadam za nim. Moje kubki smakowe buntują się przeciwko połączeniu ciecierzycy oraz fasoli z morelami i orzechami, czy wodą różaną. Cóż, podobno o gustach się nie dyskutuje.
\”Rak? i meze, czyli kolacja\” to ostatnia, ale wcale nie mniej smaczna część, w której znaleźć można takie hity kuchni tureckiej jak: Imam Bay?ld?, Pide czy Çipura Izgara.
Podsumowując: Jeśli szukacie książki, która nie tylko zainspiruje was do podróży kulinarnych, wzbogaci wasze menu, ale też rozśmieszy, dostarczy niecodziennych ciekawostek, legend oraz nauczy czegoś nowego, to \”Stambuł do zjedzenia\” będzie strzałem w dziesiątkę!
Monika Hołyk-Arora