To, że nie czujesz się dobrze w swoim życiu, to niefajna sprawa. Ale to, że chcesz to zmienić – to jest właśnie super. Uwierz staremu ojcu – przegrywasz wtedy, kiedy się godzisz na to, co jest. Albo kiedy nie potrafisz dojść, co w tobie siedzi – z czym ci po drodze, co ci odpowiada, a co nie.*
Jedno przypadkowe spojrzenie, które trwa zaledwie ułamek sekundy, może być początkiem zmian. Sprawia również, że w sercu budzi się coś, czego nie sposób zapomnieć. Coś, co nie pozwala zapomnieć tej chwili i chciałoby się spotkać jeszcze raz właściciela tego spojrzenia. Tylko co zrobić, gdy ponowne spotkanie jest praktycznie niemożliwe?
Zarys fabuły
Marta jest bibliotekarką i prowadzi klub czytelniczy. W czasie cotygodniowych spotkań poznaje coraz lepiej członków klubu, ich historie i uświadamia sobie, jak mylące mogą być pozory. Zawodowo jest spełniona i zadowolona. W życiu prywatnym już tak kolorowo niestety nie jest. Musi zmagać się z mamą, która nieustannie pokazuje, jak jej źle w życiu. W tym samym czasie toczą się również losy Krzysztofa – dobrze usytuowanego zawodowo, ale w życiu prywatnym również nie za dobrze się dzieje. Dwoje zupełnie obcych ludzi i niespodziewane dla nich samych decyzję. Do czego to może doprowadzić?
Zwyczajne cuda zwabiły mnie okładką. Jest naprawdę ładna i przykuwa uwagę. Opis też zapowiadał ciekawą obyczajówkę ze świątecznym klimatem. Dlatego też skusiłam się na ten tytuł. Czy było warto?
Moje wrażenia
Agnieszka Jeż stworzyła powieść z niespiesznym biegiem wydarzeń. Wszystko dzieje się powoli i wiele rzeczy trzeba wyłapać między zdaniami. Zwyczajne cuda poruszają tematy dobrze nam znane, z którymi możemy się identyfikować i z łatwością utożsamiać się z bohaterami. Autorka pisze o poszukiwaniu miłości, o nadziei, braku akceptacji, o samotności… Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Nieustannie podczas obcowania z książką miałam wrażenie, że powieść tą jest inspirowana filmem To właśnie miłość. Nie mówię, że to źle, bo jednak historie są zupełnie inne, ale brakuje mi tutaj samego klimatu świąt, bo te dopiero nadchodzą. Łatwo tutaj przewidzieć zakończenie, co by mi nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, iż fabuła toczy się tak wolno. Przez to droga do finału miejscami robi się odrobinę nużąca. Zakończenie również pozostawia duży niedosyt.
Słów kilka o bohaterach
Jeśli chodzi o postacie, to tutaj muszę przyznać, że ich charakterystyka wyszła autorce bardzo dobrze. Każdy z bohaterów jest zupełnie inny, nie brak mu wad ani zalet. Realnie opisany, popełniający błędy, uczący się na nich, a co ważniejsze nic nie dzieje się w życiu tych postaci bez przyczyny. Mogłam obserwować zachodzące w nich zmiany i to nie działo się w mgnieniu oka. Nie mieli cudów uch rozwiązań na problemy.
Na zakończenie
Mam pewien problem z tym tytułem, bo z braku czasu słuchałam Zwyczajne cuda na Legimi. I jako coś puszczonego w tle się sprawdziło, ale obawiam się, że gdybym trzymała książkę w ręku i poświęciła czas tylko jej, to te niedociągnięcia bardziej by mi przeszkadzały. Jestem zwolenniczką szybszego biegu wydarzeń, jakiejś akcji i zamkniętych zakończeń. Tutaj mi tego zabrakło. Nie mogę jednak powiedzieć, że to zła książka, bo tak nie jest. Ujął mnie w pewnym stopniu jej klimat, a spotkania klubu czytelniczego były dla mnie najbardziej wyczekiwanymi fragmentami. Uwielbiam ich dyskusje o książkach i omawianie poszczególnych tytułów.
W moim odczuciu Zwyczajne cuda mają swoje lepsze i gorsze momenty. Zależy to od osoby czytającej. Dla mnie treści, emocji i akcji jest ciut za mało, dla kogoś innego to może być to. W ostateczności nie żałuję czasu spędzonego z tą historią, a to chyba najważniejsze, prawda?
Irena Bujak