Od jakiegoś czasu coraz popularniejsze stało się \”niestresowanie się\”, a właściwie publikacje, które miałyby tego człowieka nauczyć. Po większości takich cudeniek miałam, co najwyżej, odruch wymiotny i jeszcze większe ciśnienie, gdyż w większości była to pseudopsychologiczna papka, która zamiast faktycznie pomagać, przyprawiała o pulsowanie żyłek na czole i karku.
Postanowiłam jednak zaryzykować kolejny raz i tym samym dać szansę Brianowi Kingowi, a właściwie doktorowi Brianowi Kingowi, który jest… psychologiem – a to szok! i… uwaga… uwaga. Komikiem! Tak, tutaj poczuliście się zaskoczeni.
Ale przechodząc do meritum, a tym samym do treści książki, zacznę chyba od tego, że dawno tak dobrze nie bawiłam się w trakcie czytania poradnika. To zupełnie inny level, jeśli chodzi o moje doświadczenia. I ogromnie mnie to cieszy, bo widzę światełko w tunelu, tfu, cień nadziei, że jednak są takie tytuły, które potrafią wnieść do życia coś więcej niż ujemne saldo na koncie.
Książka ta jest napisana w luzacki sposób. Zero spiny. Zero wykładów, których tak nie lubimy, prawda? Brian King żartuje sobie nie raz i nie dwa, opowiada o zagadnieniach radzenia sobie ze stresem w taki sposób, że niezrozumienie go byłoby wyczynem. Wiecie, to taka łopatologiczna książka, poparta różnymi doświadczeniami z życia autora i osób, które zna, w której w maksymalnie obrazowy sposób opowiada o tym, jak faktycznie dać sobie na luz i zacząć patrzeć na świat w nieco jaśniejszych barwach, niż przez ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych.
Przeczytacie w niej i trochę medycznych terminów, wszak martwimy się w mózgu. Poznacie techniki radzenia sobie ze stresem i oszukiwania najważniejszego organu, na co dzień ukrytego pod burzą włosów, by nie pozwalać sobie na skoki kortyzolu (hormonu stresu). Poznacie mechanizmy, jakie zachodzą w głowie i skąd właściwie to martwienie się i posępne myśli pojawiają się w głowie.
Czasem więc się pośmiejecie – tak narzekamy na maseczki, ale biorąc pod uwagę, że czytałam Na luzie w autobusie, dzięki wam bogowie za maseczkę. Podejrzewam bowiem, że ludzie dziwnie spoglądaliby na kogoś z przyklejonym bananem do twarzy, a mniej więcej był to stan permanentny, gdy zgłębiałam kolejne strony – innym razem pozostaniecie skupieni i przyznacie rację doktorowi psychologii, bo w tym, o czym pisze, jest sporo, jeśli nie więcej, racji i prawdy. Testowałam porady i techniki na mojej mamie, która non stop wszystko przeżywa i analizuje, i oczywiście widzi wszystko w najczarniejszych z czarnych barw – działa! I nadal pracujemy nad pozytywnym myśleniem!
Jeśli więc chcecie poznać tajniki życia z niskim poziomem kortyzolu we krwi, za to głową napełnioną pozytywną energią i względnym spokojem, to sięgnijcie po ten tytuł. Warto nie tylko zaopatrzyć w niego swoją biblioteczkę, ale przede wszystkim swoich najbliższych, którym przydałoby się wrzucić na luz.
Michalina Foremska